sobota, 17 grudnia 2011
Ciągle spotykam ludzi...
Marzenia o szczęściu, harmonii, przyjaźni, miłości należy wrzucić między bajki albo do lamusa. Powiedzenie: a kto Ci powiedział, że masz być szczęśliwa?- stało się moim rozśmieszaczem codzienności.
Co wcale nie oznacza, ze jestem nieszczęśliwa. Jestem przystosowana. Dobrze a nawet coraz lepiej sobie radzę. Pływam coraz lepszym stylem w lepkiej zupie bytu. Mało tego sama stałam się nie tylko już silna, ale i wulgarna, oschła, egoistyczna... przystosowałam się...by utrzymać na powierzchni? Za każdym razem, gdy szlachetność, otwartość, szczerość i życzliwość została przeciwko mnie wykorzystana, chowałam się w skorupie twardości, by uniknąć następnych razów.
A jednak mimo takiego postrzegania siebie i otaczającej rzeczywistości pewne rzeczy dotykają mnie bardziej niż inne, otwierają zamknięte drzwi lamusa, budzą przeszłość.
Odezwała się do mnie koleżanka, do której próbowałam się od dłuższego czasu dodzwonić. Zmarło jej dziecko zaledwie trzymiesięczne. Ciężko chorowało, prawdopodobnie byłoby niepełnosprawne, gdyby przeżyło... Powiedziała: teraz dopiero cię rozumiem...
A do mnie wróciły wspomnienia wszystkich ciężkich dni czuwania w szpitalach, świadomości czającej się u węzgłowia córki śmierci, trudny czas rehabilitacji... i jakże optymistyczno - paradoksalny wniosek. Że żyje szczęśliwie niepełnosprawna.
Głośno opowiadałam o swoim odkryciu. Jeszcze coś potrafi mnie poruszyć, zmusić do łez. To znaczy, że.... i ja żyję! Ludzie przechodzili.
Ale i tu w natłoku otaczających znalazły się oczy zamglone łzami współuczestnictwa w cierpieniu. Zrozumienia, współodczuwania. Rzadkość! Przystanąć w biegu, pochylić się, wysłuchać, pomilczeć... ale wspólnie.
Cóż wobec tego wydarzenia ma za znaczenie fakt, że wczoraj też o mało co nie wyleciałam z pracy? Albo że ludzie słuchają nie słysząc. Ciągle spotykam ludzi... różnych, czasami ... wyjątkowych. Ale czy ja potrafię być... bliźnim?
czwartek, 24 listopada 2011
Kolędy
Karp, choinka, opłatek, rodzina przy stole zebrana... Okazuje się, że wiele z nich mówi o nas, o naszej polskiej tradycji. Współczesne kolędy mówią o nas, o naszych potrzebach i tęsknotą za uczuciami.
Tylko niektóre, te stare nawiązują do wydarzeń w Betlejem. Do faktu narodzenia Zbawiciela świata jako małego dziecka i wydarzeń temu faktowi towarzyszących: gwiazdki, która pojawiła się niespodziewanie na niebie, chóru aniołów zstępujących z nieba, zaintrygowanych pasterzy, porzucających stada, by podążyć za światłem, trzech królów, zmierzających z różnych stron świata w poszukiwaniu króla, którego zapowiedziały znaki na niebie i ziemi...
Przypominają mi się moje artykuły popełnione z racji zbliżających się kolejnych świąt... Zawsze odnajdowano w nich jakiś zgrzyt, niegodny jakoby tej chwili. A to ten wyjątkowy dzień opisałam z perspektywy bezdomnego, dziecka alkoholików czy samotnej, opuszczonej przez rodzinę sąsiadki, a to znowu w wierszu o narodzeniu zwiastowałam nadchodzącą śmierć i nieuniknione cierpienie małego Jezuska, rozdarcie jego matki Marii.
Jak można w taki dzień radosny, gdy wszyscy zatrzymają się w biegu, by odwiedzić rodzinę, przypominać niezbyt miłe wydarzenia, do których jeszcze tak daleko, które nas może ... ominą?
Często pochłonięci konsumpcją życia i pogonią za szczęściem, oglądaniem celuloidowych wytworów kultury masowej: niekończących się seriali z happy-endem, zapominamy o realiach.
Znacznie lepiej pamiętali o niej średniowieczni ludzie. Żyli w końcu dziesiątkowani przez choroby, straszeni z ambon piekłem, które jest tuż, tuż, ociekali pokutną krwią biczowników i wojen krzyżowych...
My ludzie współcześni odsuwamy cierpienie jako dowód klęski naszego życia, porażkę. Lubimy zdrobnienia: Jezusek, szopeczka, dzieciąteczko... obruseczek, opłateczek... itd. Byle dalej od prawdy, od życia tak nierozerwalnie związanego z tymi wszystkimi nieprzyjemnościami, których pragniemy za wszelką cenę uniknąć.
Popatrzmy na reklamy świąt. Idealna rodzina zasiada przed designeirską choinką, zajada z idealnie nakrytego kolorystycznie ( pod kolor wystroju choinki i strojów zebranych) stołu jakieś cudownie dietetyczne i wykwintne potrawy ( chyba że jest to reklama środków na przeczyszczenie, wówczas potrawy są wysokokaloryczne). Następnie rozpakowuje z uśmiechem olbrzymie pudła..
Gdzie w tym obrazku jest miejsce dla Jezusa?! Może tylko na pocztówce, osypanej sztucznym śniegiem, żeby następne pokolenie nie zapomniało co to... śnieg.
To co, może by tak napisać nową kolędę? Z hasłami propagandowymi: Pamiętajmy o Jezusie! Na co dzień! Wspominajmy jego życie i jego śmierć! Pamiętajmy że umrzemy! I o zmartwychwstaniu!
Tylko czy tego chcemy? Czy tak naprawdę zależy nam na wspominaniu osoby, która urodziła się dwa tysiące lat temu czy raczej na dobrym świątecznym samopoczuciu, dla którego niezbędnym są dekoracje i rekwizyty zamiast na przykład pokuty i pojednania.
Ja kocham teatr a Ty?
P.S. Czytelnikom bloga dedykuję z najlepszymi życzeniami z okazji dni obchodzenia pamiątki narodzin Zbawiciela poniższą autorską parafrazę znanej amerykańskiej kolędy.
White christmas czyli polska wersja białych świątI
Ach, marzę o tak śnieżnych świętach
jak czyste są dzieciństwa dni
i o tym, by w tych dniach pamiętać,
że wkrótce spełnią się me sny....
II
Ach, wierzę, że się wnet spotkamy
bez bólu, łez, cierpienia chwil
Tam Jezusa twarzą w twarz poznamy
gdy przejdę życia tysiąc mil....
lub
Ach, wierzę, że się wnet spotkamy
zaścieli biały obrus stół
po jasnych oczach rozpoznani
bo czyste serca damy MU
III
Ach, marzą mi się białe święta
jak lśniące białe skrzydła dwa
w chórze Aniołów stanę uśmiechnięta
a ON mi wieniec chwały da!!!!
poniedziałek, 31 października 2011
Jesiennie
Dowcip opowiada, że dobry mąż to martwy mąż - jednym słowem, to że bił, pił i zdradzał staje się mało ważne po śmierci. Jako trup staje w gronie ideałów...
A ja tak sobie wspominam te dobre i te złe, i te zupełnie straszne rzeczy z przeszłości. Pismo twierdzi, że wierzącemu wszystko służy ku dobremu. Zapewne rozwija to nasze doświadczenie i mądrość życiową. Pewnie wolelibyśmy żyć beztrosko i gładko toczyć się przez meandry życia, a nie zdobywać mądrość czy doświadczenie, zdobywane w bólu, wśród łez... Kto z nas wolałby miano filozofa mędrca zamiast po prostu człowieka szczęśliwego?
Niestety, czasami nam się zdaje że tylko nas nie omija jesienny spleen, tęsknota za innym wymiarem, rzeczywistocią, losem. Mawiamy: ach, gdybym miał znowu osiemnaście lat...
Ostatnio byłam na pogrzebie kolegi nauczyciela. Ksiądz twierdził, że to, co przynosimy przed Boży tron to nasze dobre uczynki, msze, datki i takie tam sprawy... Jakże musiałby być to religijny i obliczony taki Bóg. Ile uczynków wystarczyłoby na zbawienie? Pismo twierdzi, że nadzy przychodzimy i nadzy odchodzimy... bo zbawienie jest z laski nie z uczynków aby się kto nie chlubił.
Ksiądz namawiał też do płacenia za msze za zmarłych, a ja heretyczka znowu pomyślałam, że marny byłby Bóg, który zbawiałby za pieniądze, a tych, którym skąpi krewni nie zapłaciliby za msze, wtrącał do piekła...
Za oknami jeszcze świeci słonko, drzewa wystroiły się w stubarwne tęcze. Jadę samochodem i napawam oczy widokami...
Nie pójdę na groby. Przeraża mnie tłum i kolorowy jarmark. Zrobiłam porządki na grobach wcześniej, zapaliłam znicz-synonim pamięci o nich, takimi jakimi byli. Wspominam czego się nauczyłam i chociaż to nieraz gorzka nauka, przyjmuję ją, jak swój los, swoje życie nie z rezygnacją, lecz z zadumą i modlitwą o akceptację tego, co nadchodzi.
A wiem, że zbliżają się dni, o których powiem, że nie podobają mi się. Bo z człowiekiem jest jak z jesienią... nieuchronnie podąża poprzez pory swojego życia i obumiera.
Co po nas zostanie? Żółty zeschnięty liść i przytłumiony na wietrze płomień świeczki zapalony ręką tych, którzy nas mimo wad kochali...
środa, 5 października 2011
Zegary
na tryb ekonomiczny.
Niech chodzą cicho
na palcach przemierzają godziny
a minuty i sekundy
rozciągną jak struny
w rozstrojonym fortepianie.
Nakręcę mechanizm
bardzo delikatnie.
Tykać będzie szeptem
rozmawiać półgłosem
Nie zrani ani nie dotknie
nie wybije czarnej godziny.
Wahadło ujmę w czułe dłonie
rozhuśtam tylko troszkę
niech kiwa Głową z rozmysłem
odlicza przejrzyste poranki
i noce otulone pierzyną snu.
Stare czasomierze
niech śpiewają słodką arię
na przywitanie przyjaciół
A kurant rozbrzmiewa
radosnym głosem dzieci
Wytężam słuch...
poniedziałek, 3 października 2011
Świątynia
za sklepienia strop nad głową w chmurach
pomalowany tęczą całej palety.
I za kolumny, słupy rzeźbione z drzew różnych gatunków,
w których zwieńczeniach ptaki niebieskie swawolą.
Za okna na świat otwarte,
zdobne witrażami z kropelek rosy
i rozbryzgów fal morskich.
Za posadzkę pod zmęczonym stopami,
ułożoną z drogocennych kamieni i muszli,
z piasku morskiego i żyznej gleby.
Za kadzideł woń:
poranny powiew bryzy,
białych róż i maciejki pod oknem,
i palonej kawy...
Za ptasie chóry i miauczenie kota
i szczebiot dziecięcia
wtulonego w ramiona matki.
Za drogocenne naczynia
na stole ofiarnym,
pełne łaski i przebaczenia,
otuchy i odnowienia sił
łaknącego...
Za chleb powszedni
złamany i podany z miłością
nasycający,
chociaż nie zdobyty w pocie czoła,
ani w zaradności dłoni,
ani w wysiłku intelektu,
przeciwnie...
Za Twoją świątynię,
która podnóżkiem stóp Twoich
a moim pielgrzymim domem.
niedziela, 25 września 2011
Dobry człowiek
Oddam swojemu Panu dziesięcinę.
Oczywiście, nie wliczając
dochodów ubocznych,
wysługi lat i premii,
w końcu mnie się też coś należy.
Dorzucę skrzętnie pozbierane
troski i zwątpienia.
Położę na ofiarny stół
i będę oczekiwac cudnych rozwiązań.
I żeby oddalił ode mnie
jak Wschód od Zachodu...
Nie będę wspominać
tego... krzyża czarnego,
co na barki chciałeś mi włożyć,
ani szukać Twoich śladów
odcisniętych na piasku,
obmywanym falami przypływu.
Ofiaruję dodatkowo datek,
tylko na tyle mnie stać Panie,
za powodzenie moich zamiarów
i za szczęście dzieci,
i żeby nie grzeszyły za bardzo...
Nie będę siedzieć w prochu,
ani rozdrapywac ran skorupa pokuty,
ani wysłuchiwać rad przyjaciół.
Porozmawiam z tym Głosem sam na sam.
I choć wiem, że nie jestem w istocie
ani bogobojnym, ani prawym mężem,
dobrym człowiekiem, jak inni myślą,
ciągle liczę, że od teraz
poznam Go nie tylko po Imieniu...
poniedziałek, 19 września 2011
Trochę poezji o prozie życia
czwartek, 15 września 2011
Sztuka manipulacji
wtorek, 13 września 2011
Zarządzanie prawdą
niedziela, 4 września 2011
Stres
poniedziałek, 8 sierpnia 2011
Dziękowanie...
środa, 22 czerwca 2011
A nie lica
środa, 18 maja 2011
W rodzinnym gro (b/n )ie
Lubię oglądać stare zdjęcia. Tu babcia z dziadkiem i ciocią Genowefą przy choince. Tu druga babcia trzyma na ręku trzymiesięczną zaledwie Patrycję – moją córeczkę. Tam jeszcze ja – ośmiomiesięczna, ściskam w pulchnej dłoni pierwszego znalezionego przez siebie grzyba. Przypominam sobie twarze tych, którzy odeszli, wspólne uroczystości, wakacje, podróże w gronie rodzinnym. Chociaż może i powinnam powiedzieć w grobie rodzinnym, bo wszyscy moi bliscy zmarli, dzieci wyrosły i niektóre mają własne rodziny i własne albumy rodzinne.
Zastanawiam się nad wizerunkiem współczesnej rodziny. Czy jest on taki jak kiedyś? Niewątpliwie zmienił się radykalnie od czasów naszych dziadków. Kiedyś jedyną drogą kariery dla kobiety było dobre zamążpójście. Dzisiaj rzadko która z kobiet łączy te dwa pojęcia: kariera i wyjście za mąż. Chociaż media od paru dobrych lat usilnie nas przekonują, że możliwe jest udane połączenie pracy zawodowej i bycia mamą, żoną a nawet perfekcyjna gospodynią, my coraz częściej przekonujemy się na własnej skórze, że to chyba tylko im się udaje – tym wzorcowym aktorkom, modelkom, pisarkom, ale nam nie.
Nie, bo zaganiane w pracy nie mamy ochoty piec już co tydzień drożdżówki, tak ulubionej przez pana męża, i coraz mniej nas denerwuje nasza nadwaga, bo ze zmęczenia nie mamy siły na nową dietę cud, ani nawet nie odżywiamy się zgodnie z wymogami zdrowego życia, co tam my, naszym dzieciom wrzucamy parę złotych na pizzę, lub ewentualnie mrożone pierogi do garnka. Ale przecież rodzina: mąż, dzieci to nie tylko jedzenie. Pewnie że nie, tylko że razem z brakiem czasu na wspólny smaczny posiłek, coraz rzadziej rozmawiamy ze sobą. Nie mamy czasu – mijamy się: on wychodzi, gdy ona jeszcze śpi, ona wraca jak on już śpi.
Jest jeszcze seks – cudowna więź między małżonkami... pod warunkiem, że wynika z poczucia bliskości, wspólnoty.. np. zainteresowań. Ale i tu okazuje się, że powyższe problemy niekorzystnie wpływają i na ten aspekt życia małżeńskiego.
No może więc dzieci... ale z dziećmi też specjalnie nie rozmawiamy. One siedzą w komputerze albo przed telewizorem, a my jesteśmy szczęśliwi, jeśli chcą od nas tylko te parę złotych na pizzę.
Wcale tak nie jest! - zakrzykniemy, przecież my, osoby wierzące, z prawidłowo ustawionymi priorytetami życiowymi, światli, mający dobre przykłady życia rodzinnego tak nie robimy, my inaczej... przynajmniej w niedzielę. Bo w tygodniu, to może rzeczywiście. Ona na próbę chóru, on na studium biblijne i grupę...
No, ale są jeszcze dziadkowie, Bogu dzięki! Patrzę na swoich na zdjęciu... owszem przetrwali razem aż do śmierci, ale... a ci drudzy też, tylko że to było ich drugie małżeństwo.... A my, jakimi dziadkami jesteśmy? Wzorcowymi czy wzorowymi? I chociażby niektórzy nawet uznali nas za „świętą rodzinę”, jedynie my przed Bogiem wiemy jaki jest jej stan – grono czy grób rodziny?
A jeszcze w odniesieniu do Pisma, zachwalającego stan małżeński przez dobrze znane nam cytaty: „ i źle było człowiekowi samemu”, „ jeśli masz gorzeć, lepiej się ożeń!”, „ i stworzył Pan mężczyźnie kobietę – pomoc dlań odpowiednią”, „rozradzajcie się i rozmnażajcie„, czy możemy stwierdzić z przekonaniem, że małżeństwo, rodzina to w ogóle dobry plan dla współczesnego człowieka?
No więc widzisz – mówią single – najlepiej być samemu, rodzina to przeżytek, ewentualnie może warto by mieć dzieci...I rośnie coraz bardziej grupa samotnych matek ( przepraszam za seksizm, ojców samotnych jest mniej, chociaż coraz częściej słyszymy o tych, którzy chociaż są jednej płci, też koniecznie chcieliby mieć dzieci, chociażby adopcyjne).
Ostatnio na facebooku rozgorzała dyskusja wśród członków pewnej rodziny. Ukazało się bowiem drzewo genealogiczne, uwzględniające wszystkie dzieci, wnuki i prawnuki, ale nie wszystkich małżonków. Tylko aktualni zostali uwzględnieni, dla tych byłych zabrakło na drzewku szerokości. Jedno z pytań polemicznych gorącej dyskusji brzmiało: jak będzie w niebie? Czy jak ktoś miał ślub kościelny to będzie w niebie z tym poślubionym, czy z tym następnym współmałżonkiem, a może z tym, z którym się trwało najdłużej w związku, albo z tym, z którym się miało najwięcej dzieci, a może z tym, kogo się najmocniej kochało? Z ulgą westchnęłam, wierząc, że małżeństw w ludzkim pojęciu w niebie nie będzie. Tam będzie inna formacja. A póki co stwierdzam, że:
Świat stanął na głowie! Rodzina się rozpadła! Może tylko na zdjęciu wygląda jako tako. I to nie zawsze, bo ciągle znajdują się ci poza kadrem.
czwartek, 21 kwietnia 2011
Zdegradowany
Nie będę kruszyć kopii
nie podejmę rzuconej rękawicy
ani nadstawię piersi na razy
ani prężyć będę ciało
ani salutować
Usiądę na progu zgliszczy
Spojrzę za horyzont
przymrużę zaczerwienione
zasłonię powiekami przekrwione
co widziały...
Nozdrzami wdychać będę
zapach spalonej ziemi
dogorywających ognisk pożogi
namiętności...
Posłucham szumu wiatru
w trawach plączących ścieżki
krzyku mew i poczuję
słoną bryzę
kropel łez czy morza...
Przygarbię plecy
opuszczę bezczynne ramiona
Poczekam
aż przyjdzie i mnie przeprowadzi
na Pole Chwały.
wtorek, 19 kwietnia 2011
Wiecznie żyć?
Żyjemy w dziwnych czasach, coraz dziwniejszych...
W filmie Woody Alana starszy pan żeni się z młodą dziewczyną lekkiego prowadzenia, zostawia żonę, z która przeżył 40 lat, bo ona strasznie, jego zdaniem zrzędzi i nie chce walczyć z nadchodzącą starością. I nikogo to nie dziwi, bo przecież rozglądając się wkoło, widzimy wielu starszych panów, którzy nie mogąc pogodzić się z upływem czasu, pragną jeszcze raz być młodym, mieć dzieci... Nie wiem na ile dane statystyczne pozwoliłyby potwierdzić lub zaprzeczyć fenomenowi powodzenia takiej terapii? Ta filmowa zakończyła się groteskowo...
Porzucona żona także pragnie przeżyć jeszcze raz romantyczną miłość i pogrąża się w filozofii reinkarnacji w poprzednich wcieleniach i nierealnych wizjach życia w idealnym związku.
Pisarz w średnim wieku pragnie napisać wspaniałą powieść i odnajduje nową muzę, której serce podbija, kradnąc powieść przyjaciela, będącego w śpiączce...
Nie, nie, jeśli nie oglądaliście tego filmu, nic z tego nie zrozumiecie. Jedno to pewne, że świat i ludzie widziani oczyma reżysera to świat wariata.
Dokąd zmierzasz wędrowcze, chciałoby się zawołać, ku czemu podążasz? Może masz jakiś super plan awaryjny, jeśli obecny ci nie wypali? A może starasz się za dużo nie myśleć, żeby nie pogrążać się w zniechęceniu czy rozpaczy? Może żyjesz porządnie i rodzinę masz w normie krajowej, i jakoś do przodu, leci dzień po dniu...
Ja tam często myślę o przyszłości. Im starsza jestem, to więcej myślę, tak w ogóle. Podobno weszłam już w okres wielkiej filozofii, więc to naturalne, niby. Dopadają mnie smutki i zniechęcenie, i choroby jakieś zaczynają trawić mnie dotąd, jak to mówi mój teść, zdrową kobietę.
No tak, jak trwoga to do Boga – głosi polskie przysłowie. Ale to przecież nie tak. Przynajmniej w moim przypadku. To nie strach przed starością, demencją czy chorobą, powoduje myślenie o Bogu i przyszłym lepszym życiu. Ta świadomość tkwi we mnie od momentu nawrócenia, czyli od trzydziestu dwóch lat. Świadomość tego, że my ludzie nie jesteśmy w stanie wymyślić idealnej rzeczywistości, zarządzać nią, ba, nawet sobą i swoim własnym życiem czy ciałem. Bo jak zaczynamy wymyślać, to kończy się jak w filmie. Horrorze, komedii lub melodramacie. Bez happy endu.
Dlatego wierzę, że jeśli istnieje lepszy świat, to na pewno nie ludzie go wymyślili ani stworzyli. I jeśli cokolwiek będzie idealne, to nie tu i teraz.
Żyjąc więc staram się pamiętać, że żyć wiecznie tu nie będę... i wcale nie chcę. Znowu popełniać błędy, dokonywać kiepskich wyborów?! O nie ! Nie martwię się upływającym czasem, chociaż starzenie wcale mi się nie podoba. Nie żyję w strachu przed śmiercią. Nie zamartwiam się o najbliższych, chociaż nie żyję beztrosko, nie przygotowując tych, co zostaną do swojego odejścia.
MYŚLĘ O JEZUSIE, KTÓRY CAŁE SWOJE ŻYCIE PRZYGOTOWYWAŁ SIĘ DO WYKONANIA SWOJEGO ZADANIA. O tym, jak godnie żył, jak pomagał ludziom, jak przygotowywał ich do swojego odejścia. Staram się Go naśladować. I wierzę, że jego nauka, która jest jedynie logiczną i nadającą sens mojemu życiu będzie miała moc i w przyszłości. Bo jak coś się sprawdza praktycznie, to nie ma sensu nie wierzyć w sprawdzalność dalszego ciągu tej optymistycznej historii czyli Dobrej Nowiny.
JEZUS ZMARTWYCHWSTAŁ, TO POTWIERDZILI NAOCZNI ŚWIADKOWIE. I ODSZEDŁ, I OCZEKUJE NAS, TWORZĄC NOWĄ RZECZYWISTOŚĆ.
Dlatego nie będę gonić upływającego czasu, ani kombinować jak tu powtórzyć scenariusz swojego życia i napisać go raz jeszcze. Ktoś inny już to za mnie zrobił.
Ja tam z Nim będę żyła wiecznie, a Ty?!
poniedziałek, 11 kwietnia 2011
Ciocia Siatka...
niedziela, 6 marca 2011
Sentymenty czy pomysł na życie?
piątek, 11 lutego 2011
Po feriach...
niedziela, 16 stycznia 2011
sobota, 15 stycznia 2011
Strategia
W nocy żyję w wirtualnym świecie.
Zdobywam miasta, przegrywam bitwy.
Zasadzam winnice, buduję mosty
nad spienionymi rzekami,
drogi prowadzące w nieznane krainy.
Odkrywam lądy, gonię jednorożca.
Przy okrągłym stole
deklaruje pokój, wypowiadam wojny.
W dzień – wyciągam rękę,
nadstawiam drugi policzek,
przebaczam jak gdyby nigdy nic,
uśmiecham się miło,
nastawiam pozytywnie na rozwiązywanie
nie swoich problemów.
Tłumaczę i łagodzę.
Zawieszona pomiędzy jawa a snem,
w nocy bywam królową
a dniem...
pragnę doścignąć marzenie,
zostać jedną z tych
owioniętych dymem kadzidlanym.
Rozdwojona w bezśnie.
Zawieszona w nierealnym.
Dążąca do nieosiągalnego.
Walcząca ze Smokiem.
Bezsenność
Zegar wystukuje
bezsenne godziny.
Byle dotrwać do rana.
Otrząsnąć się z resztek niespełnionych snów.
Podnieść wysoko głowę.
Być dzielna i silną.
Schowam do kieszeni zranienia
i niedopowiedziane zdania.
Zacznę od dzisiaj
zupełnie nowy dzień.
Zapomnę o wczorajszych marzeniach.
Wyznaczę sobie szczytne cele.
Żyć będę chwilą,
ciesząc się jak dziecko
każdą rozmową i spojrzeniem.
Porzucę ciągłe oczekiwania
na coś miłego
co czeka mnie za następnym zakrętem.
Twardo oprę się na Twoim ramieniu
wdrażając Słowo w codzienność.
Tylko naucz mnie tego,
od poranku do zmierzchu
i bezsenną nocą.
Ucisz i ukoj, napełnij!
piątek, 7 stycznia 2011
Cogito ergo sum...
Nie myśleć za dużo, bo to bardzo szkodliwe jest
niedziela, 2 stycznia 2011
INSTRUKCJA OBSŁUGI
Od pewnego czasu noszę się z zamiarem napisania instrukcji obsługi mojej młodszej niepełnosprawnej córki. Dla potomnych. Niewtajemniczonych. Dla tych, którzy zostaną w Poczekajce czyli tu na Ziemi, gdy ja spokojnie odejdę sobie w Jakiś Lepszy Niebyt czyli do NIEBA.
Kwestię Niebytu mam załatwioną od jakiegoś czasu, natomiast usilnie usiłuję Posprzątać po Sobie, czyli pozałatwiać wszystkie doczesne sprawy, jeśli ode mnie zależą, na tyle na ile to możliwe.
Instrukcja obsługi mojej młodszej córki mogłaby zostać zapisana w punktach. Na przykład:
Obudzić z uśmiechem i śpiewem na ustach.
Doprowadzić do toalety i łazienki ( tu wyszczególnić w podpunktach kolejność mycia poszczególnych członków ciała, ponieważ niekoniecznie wszyscy uznają konieczność codziennego mycia np. zębów.)
Skomponować strój gustowny i wygodny.
Przygotować smaczne śniadanko (tu wyszczególnię potrawy jadalne i według niej niejadalne, czyli menu osoby o bardzo ograniczonym apetycie)
Wyjść z radością i entuzjazmem z domu do miejsca docelowego (tu pewnie na jakąś terapię zajęciową, rehabilitację czy inne urocze miejsce pobytu dziennego dorosłych osób niepełnopsprawnych.)
Cieszyć się życiem, mimo niesprzyjających okoliczności i nieprzyjaznych ludzi, którzy zawsze się znajdą.
Przeżywać każdy dzień intensywnie - dobrze wykorzystać czas.
Trzymać Kręgosłup Prosto, Głowę Wysoko, Oczy utkwione w Pięknie...
No nie, te trzy ostatnie punkty stanowczo dotyczą szerszego aspektu Instrukcji Życia dla każdego. Zagalopowałam się, a jednak dopowiedzieć by się chciało, że trzymać Kręgosłup Prosto przy całej masie nacisków i presji wywieranych np. w życiu zawodowym przeciętnego obywatela, nie jest łatwo. Ogromnie często prowadzi do nieodwracalnej Skoliozy czyli Skrzywienia Kręgosłupa, co metaforycznie rzecz biorąc oznacza Nieodwracalne w Skutkach Pozbawienie Złudzeń Jednostkę.
A Kręgosłup wiadomo, zakończony z jednej strony Głową, którą według niniejszej Instrukcji mamy Nosić Wysoko to nic innego jak poczucie własnej wartości, która nie tylko powinniśmy mieć, ale i obdarzać nim inne Jednostki Ożywione.
I jeszcze te Oczy utkwione w Pięknie, może do tego Dusza zapatrzona w Dobru, to już sama Poezja Życia, dzięki której Delikwent prosta drogą zmierzać może do osiągnięcia Szczęścia czyli wewnętrznej harmonii i mądrości.
Oczywiście punktów można by było mnożyć lub napisać opisową Instrukcję Obsługi Każdego z Nas, rozpoczynającą się od słów - wytycznych : z radością, z miłością, z uwagą, pieczołowicie, z rozmysłem, itp.
Gnamy chaotycznie przed siebie, skupiając się na Bardzo Ważnych Celach Doraźnych, nie ogarniając Istoty Doczesnego Bytowania
„Czyńcie drugiemu to, co chcielibyście, aby wam czyniono”, „Miłuj bliźniego swego...” to słowa - hasła dawno przebrzmiałe. Nawet niemodnie jest pisać o miłości, poświęceniu, empatii i tzw. WC czyli wartościach chrześcijańskich. Znacznie lepiej o asertywności, adoracji samego siebie i parciu na sukces ( stąd chyba moda na coaching i trenera osobistego.
A w ogóle to niewątpliwie i bezwzględnie powyższe Instrukcje Obsługi są bezcelowe dla tych, którzy nie potrafią i nie chcą czytać...ze zrozumieniem.