Kiedyś pracowałam w teatrze. Próbowałam zostać aktorką. Od tego kiedyś jednak pamiętam siebie w blond peruce, ze sztucznymi rzęsami, w podkasanych strojach. I co najważniejsze pamiętam, przyrzekłam sobie, po swoim nawróceniu - nigdy więcej udawania.
Życie to nie teatr, ja ci mówię, odpowiadam, życie to nie tania maskarada... sparafrazuję słowa Stachury. Ale motyw nakładania maski, przyjmowania czy odgrywania różnych ról w życiu, niestety jest nieunikniony.
Patrzę na swojego uroczego wnuczka. Anielska buzia, piękne blond długie loki, świetliste oczy.., ale jak on gra! Manipuluje dorosłymi nad wyraz inteligentnie. Te płacze na zawołanie, te słodkie podkówki, te uporczywe zawodzenia... Jest jeszcze malutki i słodki, jak nie ulec jego czarowi, być konsekwentnym, gdy serce się kroi a dusza wyrywa, by spełnić każde jego życzenie? Co gorsza, on o tym wie!
Przypominam sobie jak to było na początku małżeństwa. Czasami popłakiwałam, nie radząc sobie z nową rolą gospodyni, matki.., ale mój mąż, również wywodzący się ze środowiska teatralnego podejrzewał że gram... rolę niewinnej uciśnionej. I choć tak w istocie nie było, wiedziałam że pora dojrzeć i zmierzyć się z dorosłym życiem.
Obserwuje ludzi, grają różne role, jedni lepiej, drudzy gorzej. Czasami wierzą w swoje przedstawienie. Dzieci w szkole, małżeństwa, przyjaciele, pracodawcy i pracownicy.
Chcąc uniknąć jedynki za nie odrobienie pracy domowej, kary, konsekwencji za nie dotrzymanie obietnicy, terminu, zdolni jesteśmy do zaprezentowania wspaniałych aktorskich kreacji na miarę Zelwerowicza.
No tak, ale może by nazwać to konfabulacją, broń Bóg kłamstwem, ewentualnie dyplomacją nie próbą manipulowania adwersarzem. Nieprawdaż. Po co takie ostre słowa? Posłużmy się eufemizmem, będzie ładniej.
No tak, a mnie się marzy nadal, żeby tak żyć w szczerości i prawdzie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz