Blog Beaty Jaskuły-Tuchanowskiej

poezja i proza życia

sobota, 17 grudnia 2011

Ciągle spotykam ludzi...

Kiedyś dawno temu byłam bardzo wrażliwą delikatną dziewczyną. Dzisiaj jestem silną kobietą, odporną na zranienia, świadomą tego, że życie i ludzie tacy po prostu są jacy są. Tak tłumaczyłam sobie wszelkie świństwa, kłamstwa, obmowy, wulgarność, osądzenia, plotkarstwo, egoizm, chamstwo, o które się na co dzień ocierałam. Tak jest łatwiej. Wytłumaczyć sobie, że trzeba zaakceptować świat z jego okrucieństwem a gatunek ludzki z jego szkaradnością, o ile nie można ich zmienić.
Marzenia o szczęściu, harmonii, przyjaźni, miłości należy wrzucić między bajki albo do lamusa. Powiedzenie: a kto Ci powiedział, że masz być szczęśliwa?- stało się moim rozśmieszaczem codzienności.
Co wcale nie oznacza, ze jestem nieszczęśliwa. Jestem przystosowana. Dobrze a nawet coraz lepiej sobie radzę. Pływam coraz lepszym stylem w lepkiej zupie bytu. Mało tego sama stałam się nie tylko już silna, ale i wulgarna, oschła, egoistyczna... przystosowałam się...by utrzymać na powierzchni? Za każdym razem, gdy szlachetność, otwartość, szczerość i życzliwość została przeciwko mnie wykorzystana, chowałam się w skorupie twardości, by uniknąć następnych razów.
A jednak mimo takiego postrzegania siebie i otaczającej rzeczywistości pewne rzeczy dotykają mnie bardziej niż inne, otwierają zamknięte drzwi lamusa, budzą przeszłość.
Odezwała się do mnie koleżanka, do której próbowałam się od dłuższego czasu dodzwonić. Zmarło jej dziecko zaledwie trzymiesięczne. Ciężko chorowało, prawdopodobnie byłoby niepełnosprawne, gdyby przeżyło... Powiedziała: teraz dopiero cię rozumiem...
A do mnie wróciły wspomnienia wszystkich ciężkich dni czuwania w szpitalach, świadomości czającej się u węzgłowia córki śmierci, trudny czas rehabilitacji... i jakże optymistyczno - paradoksalny wniosek. Że żyje szczęśliwie niepełnosprawna.
Głośno opowiadałam o swoim odkryciu. Jeszcze coś potrafi mnie poruszyć, zmusić do łez. To znaczy, że.... i ja żyję! Ludzie przechodzili.
Ale i tu w natłoku otaczających znalazły się oczy zamglone łzami współuczestnictwa w cierpieniu. Zrozumienia, współodczuwania. Rzadkość! Przystanąć w biegu, pochylić się, wysłuchać, pomilczeć... ale wspólnie.
Cóż wobec tego wydarzenia ma za znaczenie fakt, że wczoraj też o mało co nie wyleciałam z pracy? Albo że ludzie słuchają nie słysząc. Ciągle spotykam ludzi... różnych, czasami ... wyjątkowych. Ale czy ja potrafię być... bliźnim?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz