Zakupy równym rządkiem,
przynajmniej na tydzień,
żeby w razie wojny i pomoru
przetrwać jak tamte...
Ubrania do kościoła
i na tę ostatnia drogę,
i buty w kartoniku,
żeby nie świecić dziurawą zelówką.
Rachunki popłacone
i drobne prezenciki rozdane
na znak wdzięczności i honoru,
żeby nie daj Bóg
ktoś nie pomyślał sobie...
Drzwi cicho zamykane
i uśmiech psotnej dziewczynki,
takie skrzyżowanie Myszki i Filutki.
Ach, i jeszcze obiad zawsze na czas,
choć jego od dawna nie było
przy wspólnym stole.
I rozgrzeszenie codziennie, oczywiście
przyjmowane z pochyloną głową,
by nawet myśl nieżyczliwa...
Albo takie matczyne pragnienie,
żeby wszystkie dzieci razem
w miłości i na zawsze
szczęśliwe były i zdrowe.
Nawet Śmierci kawę chciała zaparzyć
i prawie zdążyła, gdy ta zapukała do drzwi lekko....
Ten wiersz napisałam z powodu śmierci mojej sąsiadki - niezwykłej osoby i bardzo dla mnie drogiej. Była przy moim porodzie, i potem przez wszystkie lata życia wspierała mnie, uczyła gotować, karmiła i pilnowała moich córek. Przyjaźniła się z moją babcią i mamą, a ostatnio ze mną...Widywałyśmy się kilka razy w tygodniu, bo mieszkałyśmy drzwi w drzwi od zawsze... Gdy wracam teraz niosąc siatki do domu, czekam że uchyli drzwi i spyta jak tam w pracy, gdy czytam książkę, myślę czy jej się spodoba, widzę jej drobną postać w każdej staruszce, idącej do kościoła...Tęsknię! Była bohaterką w moich opowiadaniach, i na zawsze zostanie w moim sercu, bardziej niż nie jedna postać z krwi i ciała ze mną spokrewniona, moja ciocia-siatka- Irena.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz