Cuda i dziwy
W Wigilię podobno zwierzęta przemawiają ludzkim głosem. Dlatego dobry gospodarz po wieczerzy szedł do obory, podzielić się radością tego wieczoru (a może i opłatkiem) ze swoimi bydlątkami. W końcu Jezus urodził się w stajence – grocie, w towarzystwie owieczek i osiołka, prawdopodobnie.
Święty Franciszek w swojej filozofii życia apeluje o szacunek do „braci mniejszych” - zwierząt, innych żyjących stworzeń w naturze, w którą i my, ludzie, jesteśmy wpisani. Tymczasem, życie w ubóstwie i harmonii z naturą coraz mniej pasuje do wizerunku współczesnego, zurbanizowanego człowieka.
Czemu o tym piszę? Otóż, ostatnio, jadąc samochodem usłyszałam apel w radiu o zaniechanie tzw. „adopcji zwierząt.” Zdziwiłam się. Czyżbyśmy chcieli sobie raz w roku pogadać.... z kimś na swoim poziomie? Przepraszam za ten żart zwierzęta, ale to już Ignacy Krasicki napisał w swojej „Monachomachii”o ludziach nadużywających alkoholu, że taki „człowiekiem jest z pozoru, a zwierząt gatunku godzien się mieścić!”
Tak, tak, wiem, jak to sympatycznie wygląda, gdy nasze dzieci, a co lepsze znajomi i sąsiedzi dowiadują się, jak to wielkodusznie wzięliśmy do domu biedne zwierzątko ze schroniska. Taki szlachetny gest, świadczący o naszym dobrym sercu. Tym bardziej, że nic nie kosztuje, a dzieci nie będą się czepiać, że nie chcieliśmy im kupić wymarzonego, rasowego zwierzątka.
Gorzej, że Święta szybko miną, a potem okazuje się, że utrzymanie dodatkowego domownika kosztuje – karma, weterynarz, szczepienia, poniszczone sprzęty, bałagan, obowiązek wyprowadzania na spacery, czy ograniczenie wyjazdu na wakacje tylko w takie miejsca, gdzie go możemy ze sobą zabrać, bądź organizowanie opieki zastępczej.... Po co nam ten kłopot?! Święta minęły, niech lepiej zwierzak wraca tam, skąd przyszedł. W końcu do następnych Świąt zostało trochę czasu. A w ogóle, jeśli już, to tym razem może zaadoptujemy sobie... dziecko?
Tak, brzmi to okrutnie, ale słyszałam o wielu wypadkach oddania dziecka z powrotem do Domów Dziecka, gdy nie spełniło oczekiwań „rodziców” - pełnej i szczęśliwej rodziny, czy chociażby satysfakcji z faktu, że osiągnęliśmy sukces wychowawczy. I jak tu się dziwić, że nie mamy czasu, siły ani ochoty wierzyć w cud ciężkiej pracy, czy modlitwy. Dużo łatwiej oddać nasze problemy komuś do rozwiązania. A samemu... może wyjechać, zapomnieć. Tylko, czy uda się nam uciec przed odpowiedzialnością za nasze decyzje?