niedziela, 5 września 2010
I po wakacjach
I już niestety po wakacjach. Zawsze czuję się jak uczennica...muszę isć do szkoły. Jeszcze tyle by się chciało zrobić w wakacje, w tyle miejsc pojechać, a tu co? Koniec! Lecz na nic zda się płacz i załamywanie rąk. Tornister w rękę i książki, i pobudka o 6.oo. A z drugiej strony, jak kto się zgodził być ...nauczycielem i dyrektorem, to chyba nie ma wyjścia?! Witam więc uśmiechnięte dziecięce twarze i młodzieńcze w liceum też, modlę się o cierpliwośc i życzliwość, i zaczynam...od układania planów ( szkolnego też). Logistyka najważniejsza! Oj, niełatwo zgrać trzy szkoły, bo jeszcze szkoła Martynki na Przymorzu i różne godziny, i miejsca moich dwóch szkół. Mąż nie może otrząsnąć się z szoku...to juuż?! Koniec beztroskiej wolności osobnika rodzaju męskiego, zapracowanego, aczkolwiek wolnego od obowiązku zawożenia dziecka do szkoły? No cóż...podobno człowiek uczy się do końca swego życia i...głupi umiera. I ja tak się czuję. Pędzę przed siebie bez wytchnienia, ale czy wiem dokąd zmierzam? Dzisiaj słyszałam wspaniałe kazanie. Zmusiło mnie do zweryfikowania życiowych priorytetów. Co jest najważniejsze w moim życiu. Przecież nie praca, chociaż ją lubię, nie rodzina, chociaż ją cenię, nie ja sama, bo wchodząc w smuge cienia i przeglądając się w lustrze mam coraz częciej świadomość, że odejdę... kiedyś tam, bo jestem przechodniem na tej ziemi... Nie chcę więc, by moja wiara była za 3 złote... marginalna. Chcę w nią inwestować to, co najważniejsze, najwartościowsze. Wiem, brzmi dewocyjnie dla niektórych, ale wiara dla mnie nie jest jednoznacznie związana z religią, a raczej z relacją z prawdziwym żywym Bogiem. I takie to moje refleksje z okazji rozpoczęcia roku szkolnego... duchowe. Wasza pielgrzymująca...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz