Blog Beaty Jaskuły-Tuchanowskiej

poezja i proza życia

wtorek, 31 grudnia 2013

Nic nowego

Wszystko już było
narodziny i śmierć coraz bardziej spodziewana
pęknięte na pół serce niczym porcelanowa filiżanka
rozstania i powroty o poranku, spanie razem i osobno
milczenie i euforia porozumienia aż po świt
klęska i sukces rodzeństwo wiecznie skłócone
wiara i najgłębsza ponura dolina zaniechania
i taniec i śpiewanie i klaskanie w dłonie
nawet wybór bohatera od Dawida do Hioba
od Marii do Marty albo na odwrót kto wie
pisanie wierszy o poranku i samotną nocą

A jednak
wszystko nowe i świeżo dopiero zrobione
na mój własny prywatny użytek
po to bym mogła smakować i łkać w rozterce
lub w posypanej popiołem szacie świętować
zmartwychwstanie

Być
grzesznicą pierwszej wody
i zbawioną na wieki
pozbawioną złudzeń i pełną nadziei
rozdwojoną i pojednaną
na tym jedynym w swoim rodzaju padole
na którym nic nowego pod słońcem

Radość o poranku

I życie nabiera kolorów
Znowu zza chmur wyszło słońce
jeszcze dzień...
Słucham muzyki i wyrastają mi skrzydła u stóp
tak lekka jestem
nie obciążona najmniejszą troską
czuje się...
bosko...

A wszytko za sprawą Twojego Panie dotyku
co jak balsam na rany
jak plaster na zbolałą duszę
i śpiewam na chwałę światu na przekór
choć śpiewać nie umiem
i wcale nie muszę...

I myśli swobodnie puszczam na fale
nie wspominam, nie planuję
w przyszłość nie wypływam wcale
nie wybieram pomiędzy ciałem a duszą
Ty wybrałeś mnie
wspaniale...

czwartek, 7 listopada 2013

Zrób sobie dobrze!

No cóż, stwierdzam że dojrzałam. Dorosłam. Usamodzielniłam się. Wiem, czego chcę.
Czasy, kiedy była niewinnym dziewczęciem bezpowrotnie minęły. Już nieaktualne stały się dla mnie słowa Fredry określające subtelność i rozchwianie emocjonalne przypisane białogłowom - "i chciałabym i boję się". Nie boję się...a jeśli już, to tylko...Boga! Oczywiście z racji wieku, wykonywanego zawodu i pewnej społecznej pozycji tak powinno być. Znam swoje zalety i wady, powinności i sposoby rozładowania stresu. Mam coraz mniej przyjaciół a coraz więcej...znajomych. Po prostu zrozumiałam, co to słowo oznacza i nie obdarzam nim każdego znajomego. W końcu wiem jakiej muzyki lubię słuchać, jakie filmy oglądać, książki czytać, już nie po to, by sprostać konieczności, modzie, czy gustom osób towarzyszących w życiowej drodze, ale by sobie sprawić radość. Wiadomo, jest czas poświęceń i realizacji priorytetów, ale i czas spełniania własnych marzeń, lub chociażby zrobienia czegoś tylko dla siebie.
Wczoraj miałam dzień dobroci dla samej siebie. Po pracy poszłam przejrzeć lady sklepowe, następnie na suschi, a w końcu na świetny film "Ida". Doskonale spędziłam czas! Nie musiałam prowadzić jałowych rozmów, do nikogo się uśmiechać, a czekając na ulubioną potrawę, mogłam czytać świeżo nabytą pogodną lekturę Szwaji. Doskonale spędziłam czas! Pełna więc optymizmu i refleksji, zbędnych kalorii i z nieco pustawym portfelem wróciłam do domu, by w pocie czoła podjąć wyzwania codzienności. Odpowiedzialnie, z namaszczeniem i szczerą chęcią. Jestem przekonana, że tego dnia zrealizowałam jedno z największych przykazań. "Miłuj Boga.." ciąg dalszy wszyscy znają, bo jak można Go kochać nie kochając siebie, a w następstwie samoakceptacji-bliźnich i Tego, który jest Niewidzialny? Szkoda tylko, że tak rzadko mogę wygospodarować czas tylko dla siebie. A Ty?

piątek, 1 listopada 2013

Ludzie listy piszą...

Sztuka pisania listów ginie w zastraszającym tempie. Niezwykle trudno jest nauczyć pisać listy, co jest w obecnym programie nauczania w szkole podstawowej, przewidziane dla klas 4-6. Dzieci nie widzą celowości pisania listów. No, bo trzeba napisać w miarę czysto a z papieru listowego tak szybko błędy nie znikają ani skreślenia, ewentualnie, gdy się go napisze zmazywalnym długopisem (obecny szał w szkole), na dokładkę złego, ten list trzeba zaadresować poprawnie, znać kod pocztowy i pójść nadać go na pocztę. Dramat! Tyle roboty! I jeszcze może czekać na odpowiedź Bóg wie jak długo! Dobrze że wymyślono już krótszą drogę porozumiewania się: esemesy, meile, gadułki, skejpy. Dobrze, że istnieje taki facebook. Dzięki niemu żyjemy w przyjaźni z całym światem, nie wychodząc z domu, wiemy niusy z życia znajomych i przyjaciół, przesyłamy lajki na znak aprobaty dla ich wyborów, smaków, dowcipów, i jest cool jakbyśmy prawie gadali oko w oko. Media zachęcają do zakupu za złotówkę komunikatorów, szybszych, mniejszych, poręczniejszych, takich którymi będziemy mogli zachować łączność w windzie, w toalecie...i jeszcze w paru innych miejscach. Trzeba tylko zapamiętać PIN, PUK trzymając w zanadrzu, w razie czego zawsze można jeszcze zastosować kod bezpieczeństwa, pod warunkiem że pamiętasz swój pesel, a jak nie to chociaż NIP. W ostateczności datę swoich urodzin, dzieci, męża, numer konta, numer kodu do domofonu, numer telefonu. W ogóle mam wrażenie ostatnio, że składam się z samych numerów. A jak umrę..? To po prostu odezwie się głos: "Nie ma takiego numeru", jak w telefonie, gdy przestawisz cyfrę! Ale miało być o pisaniu listów! Tak, wiem gdzie ludzie piszą listy! Nawet pięknie je ozdabiają, celebrują, wysyłają, z ozdobnymi rysunkami! W więzieniu! Tam gdzie ma się dużo czasu, zero możliwości innego typu komunikacji poza mury. Tam, zapewniam cię, gdy dostaną twój list, będą go czytać z namaszczeniem, analizując każdą linijkę tekstu po wielokroć, i na każde twoje pytanie odpowiedzą. Do czego doszliśmy? Kiedyś zachwycaliśmy się formą i treścią listów takiego Słowackiego, zresztą Juliana do matki Salomei, dziś list możemy przeczytać, jeśli zdarzyło nam się mieć wiekową babcię na prowincji lub znajomego, uwięzionego w zakładzie karnym. No cóż, można by ułożyć piosenkę niczym Okudżawa "A przecież mi żal", że nie piszesz już do mnie listów zamiast ubolewać nad brakiem koni w Moskwie czy Puszkina przechadzającego się po ulicach, ale po co? Nikt dzisiaj nie ma czasu pisać listów a i czyta niechętnie. Te wszystkie wynurzenia, te wstępy, te pozdrowienia...nudy! Lepsze są skróty i emotikony. No cóż... nara i oczko!

środa, 24 lipca 2013

Córce w rocznicę...


Stajesz zdyszana w drzwiach,
płacze twoje dziecko.
Jesteś odpowiedzialną matką...córeczko.

Podsumowujesz, oceniasz,
wyciągasz rozważnie wnioski,
pozostawiłaś za sobą lata beztroski.

Mówisz do mnie powoli, z naciskiem
jakbym to ja była mała
i nierozsądna, a ty dojrzała.

Nie mogę cofnąć czasu,
nie jestem w stanie.
Pozostała wiara i modlitwa
to wszystko co mam, kochanie.

Pamiętaj, kiedyś odejdę,
ale ty nie zostaniesz sama.
Przez Pocieszyciela wybrana.

czwartek, 16 maja 2013

Cudzołożnica z "Dziwnych opowieści nieco innej treści..."

Całe jej życie, przecież tak straszliwie krótkie, stanęło jej przed oczyma. Widziała siebie piętnastoletnią pod ślubnym baldachimem. Spod białego, gęstego welonu nie śmiała spojrzeć na tego, który miał się stać jej mężem. Marzyła, że go pokocha...i może on ją! Stało się inaczej. Zostawił ją samotną i zgnębioną, gdy miała zaledwie osiemnaście lat. Wziął inną, a ona została z piętnem niechcianej, porzuconej, odtrąconej. Wszystkie sąsiadki naśmiewały się z jej nieudolności, bo cóż warta w Izraelu kobieta bez męża, bez potomstwa! Nic, zupełnie nic!
Nogi miała pokaleczone, gdyż nie zdążyła ich obuć, suknia spodnia rozerwana na piersiach odsłaniała nieskromnie ich różową nagość. Nie mogła nawet jej przytrzymać, gdyż ręce miała skrępowane, a prawe ramię obolałe i kto wie, czy nie zwichnięte podczas nagłej szarpaniny ? Krew ciekła z rozbitej wargi aż na szyję białą i smukłą, teraz pochyloną, jakby pod wpływem wiatru - łodyga, tak ją zgięła hańba!
Oczy spuszczone widziały tylko pył drogi, drogi ostatniej i ostatecznej. Tak, po stokroć byłą winna, winna tego, że była kobietą, i tego, że słabą, i tego, że uległa...pokusie, czy jego czułym namowom, a może własnej namiętności, chęci potwierdzenia własnej wartości ?!
Nie, ona nie zadawała tych pytań. Milczała w obliczu zbrodni, uczonych mężów, tego proroka i Prawa. Tylko głowę pochylała coraz niżej, pragnąc zasłonić bujnymi, czarnymi włosami swą nagość, swój wstyd, swój strach.
Milczenie przedłużało się. Czekała całym naprężonym do ostatniej struny ciałem na ból, na pierwsze uderzenie kamienia. Czemu to trwa tak długo ? Czuła jak z niezmiernego wysiłku rozpaczy gną się pod nią kolana.., upadła i sucho zaszlochała.
Nagle przeraziła ją cisza...nikt nie krzyczał, nie oskarżał, nie dociekał, nie pytał dlaczego?
Co powiedział ten dziwny człowiek, że co ? „Idź i nie grzesz więcej”! Tylko tyle?! A gdzie Prawo, gdzie oskarżyciele, gdzie kara ???
Nic nie rozumiejąc powstała ze zdrętwiałych kolan, zataczając się z niezasłużonej radości, potykając się z niezrozumiałej łaski pobiec do domu, do ścian czterech, pobielanych, by jeszcze raz ze zdumieniem zobaczyć przed oczyma swej duszy, całe swoje życie.

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

"Dziwak" z "Opowieści dziwnej treści"

To stary tekst. Powstał gdy zastanawiałam się co by to było gdyby przyszedł powtórnie Jezus? Myślę że nie odnaleźlibyśmy Go w żadnej ze świątyń.


Widziano go w różnych punktach miasta. Dziwak w podartych dżinsach i kraciastej koszuli. Siadał w kucki przy jednym z tych bladych, patrzących w przestrzeń niewidzącymi oczyma. Podawał im rękę i chleb, jabłka, rozmawiał nie zwracając uwagi na kolorowy tłum pędzący, przechodzący, kupujący...
Był i przy kobiecie leżącej wprost na chodniku, z dwójką brudnych, brunatnych dzieci. W jakim języku rozmawiali ? Któż to wie ! Kto by się tam zastanawiał nad dziwakiem.
A jednak nie mogę zapomnieć tej promiennej radości, która rozświetlała jakby od środka tę jego wcale nie urodziwą twarz. I te dłonie, delikatne a jednak z jaka siłą poklepywały czy głaskały te kłęby szmat, te skołtunione, brudne włosy, te zarażone ramiona.
Widziałem też kiedyś starą prostytutkę, która płakała, bo uśmiechnął się do niej kupując z jej wózka gazetę . Rozmawiał z nią o jej psie. Zwykły kundel, ale dla niej był wszystkim...i On to rozumiał, nie wyśmiewał się z niej jak inni, że uszyła mu kubrak na zimę, bo marzły mu łapy. Stara wariatka...płakała z tak błahego powodu!
Dlaczego nie rozmawiał ze mną, dlaczego mnie nie poklepał przyjaźnie, nie wsiadł do mojego samochodu ?! Poczęstowałbym Go kolacją, pokazałbym Mu nasz dom. Tylko co by powiedzieli sąsiedzi, gdyby dowiedzieli się , że gościłem tego dziwaka, z którego zachowania śmieje się całe miasto?! Jeszcze by pomyśleli, że ja też taki jestem..,więc może lepiej, że odszedł?!

niedziela, 21 kwietnia 2013


Rymowanki dla Amosa...

1.
Czy wiesz...
że u mnie na balkonie
mieszkają cztery różowe słonie?
Tupoty, harce wyczyniają,
do balustrady się przeciskają,
a potem...
trąbą ziemię w skrzynkach badają
i żółte bratki u sąsiadki przesadzają?
A gdy przychodzę je uspokoić,
by już nie mogły więcej broić,
wśród ziela widzę dwa żółte brzuszki
ni to sikorek ni jemiołuszki.
Ptaszki doniczki mi poprawiają
i na dzień dobry promykiem słonka
uśmiech rozdają.
Bo w moim domu,
nie mów o tym proszę nikomu,
czarowne chwile się zdarzają!

2.
Czy wiesz...
że w salonie nie telewizor
a siwe konie, co tętent taki
ram, tam, tam
wyprawiają wieczorem nam?
Dywan w murawę nam spiętrzają,
tor przeszkód z foteli ustawiają,
a na bufecie siedzi w portrecie
całą widownia bardzo wymowna...
A tyle daje decybeli,
że aż sąsiedzi o tych wyścigach
się dowiedzieli.

3.
Czy wiesz...
że nad ranem
mój kot jest zawsze niewyspany?
Buszuje po mieszkaniu w nocy,
gdy tylko przymknę oczy.
Wprawdzie chodzi na paluszkach,
wciągnąwszy brzuszka,
ale tupie i tak okropnie.
A potem...
siedzi zaspany przy oknie,
pewnie wolałby po dachach
wyprawiać harce w marce
lub w kwietniu przestawiać garnce,
zapoznać sobie kogoś miłego
do tego.
Czy wiesz...
że ten kot to czasem groźny zwierz?
Pręży grzbiet, wysuwa pazury,
a mruczeniem obudziłby nawet
w białych myszkach szczury.
Więc dłoni balsam przykładam o tam...
i ujarzmioną bestię mam.

4.
Czy wiesz...
że w mojej łazience
pojawił się hipopotam
w zwiewnej, różowej sukience?
Rozchlapał wodę po posadzce
niczym na kładce.
Balansował na jednej nodze
jak jakiś w todze.
I wypił z kranów cały płyn
rym, cym, cym...
I jeszcze... pogniótł całe pranie,
gdy szedł mieszkaniem,
popryskał lustra,
gdy płukał usta...
Bałagan strrraszny po sobie zostawił,
tak dobrze się w mojej łazience bawił.

5.
A wiesz...
że w spiżarni mieszka jeż?
Rozrzuca kasze na tace,
mąkę kupiona w Biedronce,
makaron pomieszał z nitkami,
bo mówiąc tam między nami
straszny bałaganiarz z niego
do tego...
Dżemy wyjadł ze słoików
a było ich przecież bez liku...
Kompoty wypił, zostawił śliwki,
no i suszone grzybki.
I pewnie śpi gdzieś zwinięty
w kolczastą kulkę,
a za pierzynkę wziął
rozsypaną suszoną bułkę.
Bo nic nie mogę w spiżarni znaleźć
jakbym zapasów nie miała wcale.

6.
Czy wiesz...
że nocą w sypialni
malują szarą farbką okna
jacyś Niewidzialni?
Pył rozpylają mi złocisty
i sen przynoszą nieco mglisty.
W nim nad mą twarzą
motyli barwne skrzydła mażą,
rymy wierszy układają,
cicho fruwając.
Kołysanki do ucha mamroczą,
przychodzą tylko nocą.
Bajki pod poduszkę wkładają,
okruchy ciastek zostawiając.
Czasem obudzą, bo strasznie chrapią,
gdy te motyle, w srebrzyste siatki łapią,
na parapecie przysiadłszy chwilę.    

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Opowieści...

Abigail
Co mogę uczynić, gdy mój mąż nie chce słuchać ode mnie żadnych rad, ba, nawet sugestii... Wiem, wiem,to mąż jest głową domu, panem swoich posiadłości, służby, zwierząt, żony... Ale przecież jestem pokorną, uległą sługą swego pana, dobrą gospodynią, pracowitą matką, podobno niewiastą urodziwą, pełną powabu.
Wstaję o świcie, gdy dnieje i kładę się spać ostatnia, gdy nastaje zmierzch.. Dbam o dzierżawców i służbę, zarządzam wymianą towarów i dóbr, dopilnowuję zbiorów... Wszystkie swoje prace wykonuję w cichości, zasługi przypisuję memu panu. Mój pan lubi biesiadować długo w noc. Przechwalać się przed sąsiadami, przyjaciółmi swoim bogactwem, dostatkiem stołu, trzody, dzieci... Potem jest często zmęczony i rozdrażniony. Wino pite ku rozweseleniu serca, pokrzepia ducha, ale pite w nadmiarze odurza i przytępia.
Nie to, żeby mój pan nie pracował, ale od kiedy go znam, zawsze był popędliwy, za szybki w słowach i działaniu. Chętnie karze, rzadko nagradza, krytykuje a nigdy nie chwali, narzeka i zrzędzi, jest wiecznie niezadowolony zamiast z wdzięcznością o poranku i wieczorem zginać kolana przed Jahwe. A Pan obficie błogosławi... dał mu nie tylko bogactw wszelakich w bród, ale i dzieci : synów i córki.
Oprócz tej przypadłości charakteru - niezgodności, mąż mój z wiekiem stał się coraz bardziej oszczędny, ba, skąpy, śmiem powiedzieć. Sprawdza nawet ile jedzenia szafuję służbie. A przecież napisane jest : „ Orzącemu wołowi pyska nie zawiązuj”, co oznacza, że tym, którzy dla nas pracują, nie należy żałować jadła.
No, ale szalę goryczy przeważyła jego odmowa pomocy Dawidowi. Cóż za brak rozwagi. Nazwałabym ją głupotą – nie dość, że Dawid - mąż to zbrojny i sławny, nie tylko swymi pieśniami, ale przede wszystkim zwycięstwem nad Goliatem. Zwycięstwem Izraela. Więc teraz, ten mąż Boży, pewnie też przysparza sławy Izraelowi, choć popadł w niełaskę u króla Saula. „Niezbadane są ścieżki pańskie”, więc ja, niewiasta podejmę decyzję zamiast mego męża, bowiem jestem przekonana, że odmowa ściągnie na nasz dom nie tylko gniew Dawida, któremu słyszałam, prorok Samuel wieszczył zwycięstwo i przyszłe królowanie, ale i Jahwe samego...Wezmę zapakuję jadło: przaśne chleby,daktyle, wino w bukłakach i sprawione tuczne cielęta i woły i wszelakie dobro na osły i popędzę służbę, i wyjadę ku wojsku dawidowemu.
Niech mnie Pan osądzi a mój mąż nawet odeśle z listem rozwodowym, jeślim zgrzeszyła przeciw Prawu. Bojaźń przed Jahwe, zabieganie o prawość i błogosławieństwo ważniejsze są od strachu przed gniewem męża i osądem króla Saula, którego upadek domu jest przesądzony.
Cóż to bowiem za przywódca, który boi się sług swoich, który nie potrafi uczynić porządku w domu swoim. Co z tego, że był najwyższy wśród swoich potomków...i wybrany, gdy niewiernie strzeże praw Izraela? Ale czy ja niewiasta jestem powołana, by osądzać mężów bożych, powołanych i wybranych? Nie, ja kieruję się tylko intuicją... więc ruszam w drogę, tusząc że zło mego męża Nabala nie spadnie na dom nasz.

Opowieści nieco innej treści...

Bogaty młodzieniec Mt 19, 16-22.

Szczerze mówiąc to smutne. Dlaczego On powiedział, że mam rozdać wszystko i dopiero do Niego przyjść? To nienormalne! Człowiek przywiązuje się do tego, co ma. Nieważne czy to odziedziczył, czy też nabył pracą swoich rąk. W końcu majętności i talenty to nie wszytko, ale jakże ułatwiają życie. Poza tym, co tu kryć, można być pobożnym i udzielać ze swoich dóbr potrzebującym. W miarę rozsądku, oczywiście.
Oddawać na przykład dziesięcinę, ale nie wszystko? To głupota! Zubożeć tak bardzo, żeby stać się zależnym od jakiegoś nie daj Boże pracodawcy, od jego humorów... albo czekać na wsparcie krewnych? Raczej by się człowiek nie doczekał. Od biednego uciekają jak od trędowatego. Bo taki biedny jest podejrzany, albo niezaradny, albo leniwy, albo konfliktowy, albo tkwi w nałogach, albo wyjątkowo pechowy, w każdym razie nikt nie chce obcować z biednymi. A z bogatymi owszem. Zawsze przy takim można skorzystać. A to ma odpowiednie znajomości, kontakty, a to po prostu czas razem z nim spędzony na biesiadowaniu jest milszy niż ten na biadaniu, biadoleniu i próżnych żalach.
Prawda jest taka, że żeby w dzisiejszych czasach się dorobić, trzeba się nagłowić, nagimnastykować, pokombinować. Nauczyłem się tego doskonale od swego ojca i teraz miałbym zaprzepaścić dorobek jego i mojego życia.
Dlaczego więc się smucę? Czy to takie dziwne, że chciałbym żyć wiecznie, być zbawionym?! Każdy chce, tym bardziej jeśli Tam obyłoby się bez „ łez, goryczy, chorób, śmierci....” Patrzyłem przez ostatnie lata na umieranie swego ojca. Leżał bezsilny na łożu, czasami mnie nie poznawał, innym razem surowo pytał o swe posiadłości jak byle zarządcę... swego jedynego syna – dziedzica. To on kazał mi szukać drogi, by odkupić jego winy... Jego winy zostały odkupione. Tyle ofiar złożyłem, tyle pielgrzymek do świątyni odbyłem, tyle nastudiowałem się Prawa, by stać się pobożnym bardziej od swego ojca...
Ale nadal źle sypiam i w dzień ... nic mnie nie cieszy. Patrzę na wzgórza pokryte winoroślą, na pastwiska pełne mego bydła, na spichrze pełne po brzegi. Przechadzam się po komnatach pełnych różnobarwnych kobierców, zwracam swój wzrok ku mojej pięknej małżonce i synowi, a jednak.... brak mi pewności, że to już wszystko... Co mogę jeszcze osiągnąć? Więcej dóbr, żon, dzieci? Pragnę wewnętrznej harmonii, pewności, że to, co robię, dobrze robię, że to się podoba nie tylko schlebiającym mi ludziom, ale samemu Jahwe.
Dlatego podążyłem za prorokiem, który czynił cuda. Chciałem być pewny... i co?! Zamiast obietnicy otrzymałem od Niego dziwne polecenie. Co oznaczają słowa „zostaw wszystko i pójdź za mną”? Może nie chodziło literalnie o to, żebym zaraz wszystko sprzedał? Może chodziło o wagę jaką przywiązuję do tego, co osiągnąłem. Że jestem kimś, kim nigdy nie będą ci niewykształceni, brudni rybacy, którzy mienią się jego uczniami? A On sam kim jest? Nie ma nawet kąta, by spożyć w pokoju swojej wieczerzy, ani własnego osła , by wjechać do Jerozolimy, ani łodzi, by móc nią wyruszyć na połów. A jednak podążają za Nim tysiące biedaków...
No właśnie, biedakiem nie jestem i nie chcę nim być. Chcę być szczęśliwy i pobożny, czy to niemożliwe? Ile może kosztować to zbawienie, które On głosi? A tylko o to Go zapytałem, co mogę zrobić, żeby go zaznać.

Lubię, kiedy mężczyzna

Poniżej tekst parafrazy poetyckiej tekstu K.Przerwy-Tetmajera "Lubię, kiedy kobieta". Mocny tekst, ja napisałam swój z okazji Walentynkowo-ósmomarcowej imprezy poetycko-muzycznej. Na prośbę zainteresowanych koleżanek szczególnie zamieszczam.

LUBIĘ, KIEDY MĘŻCZYZNA BIERZE MNIE W OBJĘCIA
KIEDY DRŻY Z BLISKIEGO SPEŁNIENIU PRZEJĘCIA
GDY JEGO OCZY ZACHODZĄ MGŁĄ OCZEKIWANIA
A USTA SZUKAJĄ UST W PRZESYCIE CZEKANIA

LUBIĘ, KIEDY GO ROZKOSZ I ŻĄDZA OŚLEPIA
GDY WPIJA SIĘ SIĘ W MÓJ KIELICH, A NIE ZWLEKA
GDY KRÓTKIM, URYWANYM ODDECHEM ODDYCHA
I ZACISKA POWIEKI Z WYSIŁKU, I WZDYCHA

I LUBIĘ TEN UŚMIECH ZDOBYWCY CO ZABRANIA
PRZYZNAĆ MU, ŻE PODDANYM JEST POŻĄDANIA
ZWALCZA SŁOWA, NASYCONY NA CHWILĘ ZBYT KRÓTKĄ
BY ZOSTAWIĆ TO KOCHAM CIĘ... NA JUTRO.

I LUBIĘ TO -I, GDY KOŁO MNIE
LEŻY, WYCZERPANY NIEPRZYTOMNIE.
BO JAK SŁODKO MI TO UŚWIADAMIA
ŻE JESTEM PRZECIEŻ OFIARĄ ... ODDANIA

poniedziałek, 11 marca 2013

Z innej beczki czyli wieczorki poetycko muzyczne...

Od jakiegoś czasu urządzamy z koleżankami wieczory poetycko-muzyczne, na dokładkę w kościele. Zaczęło się od śpiewania kościółkowego. Oczywiście, niektórych oburzy to sformułowanie, "Grupa uwielbieniowa" brzmi zdecydowanie lepiej,poważniej, bardziej święcie. Ale ja, taka niespecjalnie święta a raczej ułaskawiona, mam świadomość, że Panu Bogu śpiewają doskonałe chóry anielskie, więc cóż my amatorzy na ziemskim padole zrobić możemy? Ot tak, śpiewać, ciesząc się samą możliwością wydobywania głosu mniej lub bardziej udatnie. Oczywiście chciałybyśmy bardziej... ale różne okoliczności składają się na fakt, że nie w każdym kościele grupa muzyczna składa się z osób przygotowanych muzycznie. Można albo podążać za amatorami albo za... organistą. I różnie ten dylemat kościoły rozwiązują. Można po prostu też nie śpiewać, mając świadomość naszej niedoskonałości głosowych. W ogóle my Polacy mało rozśpiewani jesteśmy... Wstydzimy się, boimy oceny... A ponieważ my jakoś tak w trzy-cztery, a w porywach pięć, lubimy sobie pośpiewać a na dokładkę poczytać wiersze i się do tego pośmiać albo powzruszać... to, zapraszamy takich podobnych do nas i cieszymy się wspólnie. I jeszcze na dokładkę możemy poruszyć różne zagadnienia nas frapujące...poczytać nowe teksty przez niektóre z nas popełnione autorsko, czy zaśpiewać własną kompozycję. " Anioły i demony", "Jesienne nastroje", a teraz "Miłość ziemska i niebiańska" to tematy trzech kolejnych spotkań wieczorów poetycko-muzycznych. Wczoraj skrytykowanych a dzisiaj pochwalonych przez dwie moje przyjaciółki. I znowu skrajność. Można nic nie robić i oczekiwać, że Anna Maria Jopek do nas kiedyś zawita i będziemy się cieszyć jej profesjonalizmem...albo samemu pośpiewać ku pokrzepieniu serc. Bo przecież zarówno miłość niebiańska jak i ta ziemska jest nam bliska...i zawsze godna pożądania, nieprawdaż?

czwartek, 28 lutego 2013

Rozmyślania na łożu boleści...czyli z "Opowieści dziwnej treści"..




Leżę nieruchomo. Każdy ruch sprawia mi trudność i ból. Kości moje są połączone jakby konopnymi sznurkami, które sparciały i lada moment mogą się zerwać. Z wielkim wysiłkiem próbuję się unieść na mym łożu boleści.
Abiszag skwapliwie podsuwa pod moje barki wałki i poduchy wypełnione gęsim puchem, bym mógł usiąść. Podaje mi puchar z winem z domieszką znieczulających ból ziół. Ta młoda Szunamitka jest ostatnią radością moich oczu. Jej wdzięczne ruchy, słodki głos i dotyk ciepłych dłoni, próbujących wykrzesać odrobinę energii z moich wysuszonych na proch członków, dodaje mi otuchy i siły, by jeszcze raz otworzyć oczy, jeszcze raz podziękować mojemu Jahwe za nadchodzący poranek.
Patrząc na jej młode, gibkie ciało przypominam sobie kobiety mojego życia. Matkę, która nauczyła mnie wielu pieśni na chwałę Pana, pochylającą się nad paleniskiem, nucącą cicho. A potem...cieszącą się z każdej strofy wymyślonego przeze mnie psalmu.
(...) „Łaskawy i miłosierny jest Pan,
Nierychły do gniewu i pełen łaski.
Dobry jest Pan dla wszystkich,
A miłosierdzie jego jest nad wszystkimi jego dziełami(...)” - te słowa matka śpiewała najczęściej. Zawsze wierzyła, że pisany mi jest inny los niż tylko bycie nadwornym pieśniarzem króla Saula...
Michal... moja pierwsza żona, ta jego córka, zaślubiona mi według prawa i obrzędu. Jakże pragnąłem zasłużyć na jej uznanie, na błysk pochwały w czarnych jak onyks źrenicach, jak onyks twardych. Podobnie jak jej ojciec zawsze widziała we mnie tylko prostackiego pastucha. Temperament też odziedziczyła po nim zaiste nieniewieści. On rzucał we mnie włócznią, ona zabijała każdym spojrzeniem i słowem...Nigdy nie zapomnę, mimo że pamięć mi też szwankuje, o jej pogardliwym śmiechu, gdy pląsałem przed Panem w radosnym uniesieniu.
Wziąłem więc nałożnice i żony z plemion, które chciały zadzierzgnąć sojusz, ale moje serce do żadnej nie przylgnęło, choć były mi posłuszne i piękne, pochodzące z książęcych czy królewskich rodów. Marzyłem, by u mego boku była niewiasta nie tylko bogobojna, ale i zdolna zrozumieć porywy mego serca i ducha. Taka, którą mógłbym „położyć niczym pieczęć na mym sercu”.
Betsheba była taką niewiastą. Ze wszech miar godną pożądania. I nie tylko ze względu na jej powłokę cielesną... Słodycz, łagodność i dobroć... Nigdy nie powiedziała złego słowa za to, com uczynił Uriaszowi – jej mężowi. Ani wówczas, gdy zmarł nasz pierworodny. Pokutowała tak jak i ja, i jak ja dostąpiła łaski pocieszenia i nowego życia- Salomona – najmądrzejszego z licznych synów dawidowych.
Sercem Dawida szarpnął bolesny skurcz. Przypomniał sobie innego syna – Absaloma – najpiękniejszego chłopca w Izraelu. Jego włosy, wtulające się wraz z rozgorączkowaną głową w podołek matki a potem...martwe, błękitne niczym niebo źrenice, patrzące jakby z żalem w twarz ojca z obciętej za bunt głowy.
Król zaszlochał. Abiszag rzuciła się na kolana, jęła całować zimną dłoń Dawida i powtarzać:
-- Co mogę uczynić dla ciebie panie? Jak odegnać smutki? Może wezwę muzyków z psalterionami, a może tancerki ze Wschodu?
Ale Dawid zasnął. Śnił o wojnach zwycięskich i o sławie swojego syna, który dokończy jego nieziszczone marzenie – zbuduje Świątynię Jahwe. Bo czyż wraz z naszymi dziećmi nie łączymy nadziei nieśmiertelności naszych dzieł i zamysłów, a wraz z ich klęską nie ponosimy tej najsroższej z przegranych bitew, ważniejszej od upadku warownego grodu, bitwy o dusze dla Pana?!

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Ojciec nie – ojciec



Mężczyzna rozglądał się nerwowo. Wielki tłum falował niczym rozszalałe morze. Tak, morze głów, błyszczących w słońcu, odbijających promienie od białych zawojów, tak białych i poruszających się jak grzbiety fal czy od lśniących szyszaków i zbrój żołnierzy. Odgłosy wydawane przez przybywających na Święto Paschy do Jerozolimy też przypominały ryk wód, przybój morskich odmętów, szum bryzy. To zmieszane języki przybyszów: hebrajski, aramejski, grecki, arabski, i nie wiadomo jaki jeszcze.
Maria płakała bezgłośnie. Po trzech dniach poszukiwań, w czasie których miotała się od człowieka do człowieka, popychana i odprawiana z niczym, gdy pytała o swojego zagubionego synka, osłabła z wielkiego strachu i głodu, zachrypła z pragnienia a w końcu zakryła twarz rąbkiem szala, by oddać się rozpaczy.
Józef nie umiał jej pocieszyć, zostawił ją więc w którejś z bocznych uliczek, biegnących ku świątyni i jeszcze raz zaczął przeglądać kolejno przyświątynne stragany i zaułki, zakamarki i rozłożone tuż na ziemi stoiska kupieckie, place i placyki. Zachodził pod kolorowe daszki perskich sprzedawców dywanów i arabskich pachnideł, handlarzy synogarlic i zwierząt ofiarnych, mlecznych kóz, śnieżnych baranków, białego bydła rogatego i jucznych wielbłądów, żujących beznamiętnie swój pokarm. Rozpytywał handlarzy łakoci, mieniących się stu barwnie materiałów i szat, i mosiężnych ozdób i garnków, i glinianych dzbanów, złotników i celników, pobierających myto na rogatkach. Pytał nawet brzuchatych właścicieli kantorskich stołów, wymieniających talenty i rupie, dukaty i talary, i inne nie znane mu brzęczące monety z różnych stron świata.
Nigdzie jednak nikt nie mógł mu wskazać miejsca pobytu dwunastoletniego chłopca. Tym bardziej, że tak wielu ich przybyło do miasta z całymi rodzinami. A ten nie wyróżniał się niczym ani wzrostem, ani urodą, ani strojem, więc nic dziwnego, że nikt go nie zapamiętał. Przepadł jak kamień w wodę po prostu!
Józef z obawą myślał o powrocie do Marii. Jak powiedzieć matce, że nie zobaczy już nigdy swojego pierworodnego syna? Choćby miała innych synów, strata jednego zawsze jest ciosem w samo serce, jakby odcięciem wskazującego palca u dłoni, ba całej prawej ręki.
Mężczyzna postanowił ostatecznie wejść do świątyni, by w tłumie rozmodlonych współwyznawców wypowiedzieć hiobowe wyznanie wiary:”Pan dał, Pan wziął, niech będzie błogosławione Jego imię!”, gdy nagle...na jednym z wewnętrznych dziedzińców zobaczył go.
Jezus stał w gronie uczonych mężów i dyskutował z nimi gorąco. Wymachiwał rękoma, kierując ku górze dłonie, podnosił rozjaśniony radością i entuzjazmem wzrok ku niebu.
Józef był rozgniewany, bardzo rozgniewany. Podszedł do chłopca i chwycił go za rękę, każąc mu natychmiast iść za sobą.
Jezus ze zdziwieniem spojrzał mu w zasmuconą, pokrytą zmarszczkami twarz. Józef zaś czynił mu wyrzuty, opowiadając jak to swoim zniknięciem chłopiec przeraził matkę, zasmucił rodzinę.
-- Czy nie wiecie, że muszę czynić wolę Ojca? - zapytał Jezus, budząc w Józefie przekonanie, że nie rozumie syna Marii i jego drogi.