Szczerze mówiąc to smutne. Dlaczego On powiedział, że mam rozdać wszystko i dopiero do Niego przyjść? To nienormalne! Człowiek przywiązuje się do tego, co ma. Nieważne czy to odziedziczył, czy też nabył pracą swoich rąk. W końcu majętności i talenty to nie wszytko, ale jakże ułatwiają życie. Poza tym, co tu kryć, można być pobożnym i udzielać ze swoich dóbr potrzebującym. W miarę rozsądku, oczywiście.
Oddawać na przykład dziesięcinę, ale nie wszystko? To głupota! Zubożeć tak bardzo, żeby stać się zależnym od jakiegoś nie daj Boże pracodawcy, od jego humorów... albo czekać na wsparcie krewnych? Raczej by się człowiek nie doczekał. Od biednego uciekają jak od trędowatego. Bo taki biedny jest podejrzany, albo niezaradny, albo leniwy, albo konfliktowy, albo tkwi w nałogach, albo wyjątkowo pechowy, w każdym razie nikt nie chce obcować z biednymi. A z bogatymi owszem. Zawsze przy takim można skorzystać. A to ma odpowiednie znajomości, kontakty, a to po prostu czas razem z nim spędzony na biesiadowaniu jest milszy niż ten na biadaniu, biadoleniu i próżnych żalach.
Prawda jest taka, że żeby w dzisiejszych czasach się dorobić, trzeba się nagłowić, nagimnastykować, pokombinować. Nauczyłem się tego doskonale od swego ojca i teraz miałbym zaprzepaścić dorobek jego i mojego życia.
Dlaczego więc się smucę? Czy to takie dziwne, że chciałbym żyć wiecznie, być zbawionym?! Każdy chce, tym bardziej jeśli Tam obyłoby się bez „ łez, goryczy, chorób, śmierci....” Patrzyłem przez ostatnie lata na umieranie swego ojca. Leżał bezsilny na łożu, czasami mnie nie poznawał, innym razem surowo pytał o swe posiadłości jak byle zarządcę... swego jedynego syna – dziedzica. To on kazał mi szukać drogi, by odkupić jego winy... Jego winy zostały odkupione. Tyle ofiar złożyłem, tyle pielgrzymek do świątyni odbyłem, tyle nastudiowałem się Prawa, by stać się pobożnym bardziej od swego ojca...
Ale nadal źle sypiam i w dzień ... nic mnie nie cieszy. Patrzę na wzgórza pokryte winoroślą, na pastwiska pełne mego bydła, na spichrze pełne po brzegi. Przechadzam się po komnatach pełnych różnobarwnych kobierców, zwracam swój wzrok ku mojej pięknej małżonce i synowi, a jednak.... brak mi pewności, że to już wszystko... Co mogę jeszcze osiągnąć? Więcej dóbr, żon, dzieci? Pragnę wewnętrznej harmonii, pewności, że to, co robię, dobrze robię, że to się podoba nie tylko schlebiającym mi ludziom, ale samemu Jahwe.
Dlatego podążyłem za prorokiem, który czynił cuda. Chciałem być pewny... i co?! Zamiast obietnicy otrzymałem od Niego dziwne polecenie. Co oznaczają słowa „zostaw wszystko i pójdź za mną”? Może nie chodziło literalnie o to, żebym zaraz wszystko sprzedał? Może chodziło o wagę jaką przywiązuję do tego, co osiągnąłem. Że jestem kimś, kim nigdy nie będą ci niewykształceni, brudni rybacy, którzy mienią się jego uczniami? A On sam kim jest? Nie ma nawet kąta, by spożyć w pokoju swojej wieczerzy, ani własnego osła , by wjechać do Jerozolimy, ani łodzi, by móc nią wyruszyć na połów. A jednak podążają za Nim tysiące biedaków...
No właśnie, biedakiem nie jestem i nie chcę nim być. Chcę być szczęśliwy i pobożny, czy to niemożliwe? Ile może kosztować to zbawienie, które On głosi? A tylko o to Go zapytałem, co mogę zrobić, żeby go zaznać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz