Blog Beaty Jaskuły-Tuchanowskiej

poezja i proza życia

poniedziałek, 11 maja 2020

cd. Zapisków z czasów pandemii.


Dzień następny

I wszystkie te zakazy i nakazy. I wóz z megafonem wypowiadający stentorowym tonem:
Uprasza się o pozostanie w domu!
Zostańcie w domu!
I coraz gorsze wieści! I teoria spisku! I wielcy tego świata zarabiający na pandemii! I wybory! I chińskie laboratorium, które wypuściło to świństwo na świat. I nietoperze!
I bądź tu mądry i pisz wiersze!
A ja to głupia jestem, i jednym uchem słucham a drugim wypuszczam! Rano wolę posłuchać krótkiego i na temat spichu ulubionego pastora a potem coś mądrego przeczytać z Księgi. Sprzątnąć łazienkę, zmienić matę, pozbierać psie kupki, wytrzeć podłogę, otworzyć okno,włączyć wentylator, nakarmić kota i psa. Może to wszystko w jakiejś odwrotnej kolejności, bo jeszcze tradycyjnie śniadanko w łóżeczku...no i spacerek. Przymierzam się do spacerków jak do jeża. Bo to strasznie rozleniwiłam się przez ostatnie lata. Zero sportu! I teraz na stare lata zachciało się babie psa. A dupka ciężka, przyrosła do kanapy. A ileż to razy Piotruś zachęcał do morsowania! A ja ciągle te wymówki, bo kościół, bo Martyna… Prawda jest jednak inna...Lenistwo, gnuśność taka zapyziała, ciepełko domowych pieleszy! Gotowanie, sprzątanie, kwiatki na stole, rodzina w niedzielę po kościele na obiedzie, rutyna, rutyna i nuda!
I nagle zmiana! Powolna! 5.30 pobudka! Piszczy żałośnie to małe na krzywych łapach i nie ma zmiłuj, bo w nocy nie spałam, bo wstawałam, bo Martyna...I znowu te wymówki, że regularnie to zacznę po trzecim szczepieniu wychodzić, a teraz to tylko tak socjalnie, dla oswojenia z otoczeniem.
To wszystko prawda, bo Pauza vel Pandemia mała boi się miasta jak choroby! Nie dziwię się jej! Brudno, podwórko i auta obsrane przez gołębie i mewy, rano ich krzyk przyprawia o palpitacje i zniżają lot...mogłyby takie maleństwo porwać i pożreć na surowo...toż to waży półtora kilo zaledwie. Samochody, megafony, zgrzyty, nieznane odgłosy, wielkie psy...Świat psiego niemowlaka przeraża. Pauzunia podkula ogonek z białą kitka na końcu, chowa się za moją nogą i nieśmiało wygląda, serduszko jej wali, mało nie wyskoczy...ciągnie do domu.
Następnego dnia wyciągam autko i jadę z nią nad morze. Tu jej się podoba, zaczyna nawet nabierać tempa w chodzeniu. Ale szybko się męczy. Chce wracać, przysiada i patrzy na mnie zagubionym wzrokiem jakby mówiła:
Do czego kobieto mnie zmuszasz?!
A ja patrzę w te jej małe zezowate i łzawe oczęta i myślę:
Do czego ty mnie jeszcze zmusisz?
I już widzę świetlaną przyszłość jak to, no może nie biegamy, ale ranną porą szybkim krokiem przemierzamy bulwar w tę i z powrotem i bez zadyszki docieramy do domu. Ach jaka ja będę szczuplutka! Wracam dumna z siebie i Pauzy do domu. Mąż zdziwiony podnosi wzrok znad gazety.
Tak szybko? - dziwi się. – Znad morza w dwadzieścia minut?
Skruszona przyznaję, że podjechałam autem i byłam poza tym znacznie dłużej. Widzę potępienie w męskim oku. No cóż, a kto powiedział, że będzie łatwo? W czasach pandemii z Pandemią?


Dzień zazdrości i rymowania

Jedziemy w odwiedziny do Pandemii rodziny. Nawet fajnie mi się zrymowało. Moja rodzina według krwi w kwarantannie tkwi. Zięć wrócił do rodziny z Danii-Norwegii-Holandii.  Dwa tygodnie w domu.  Trzeba poprzestać na kontakcie telefonicznym, a wnuki oglądać tylko na you tubie albo watsupie. Takie czasy. A więc pozostaje psia rodzina. Jak tam Kleksik braciszek Pandemii czyli Pauzy?
W Starkowej Hucie czekali na nas z obiadkiem. Psy dopadły do siebie, obwąchały i zaczęła się gonitwa po podwórku. Pisk, wrzask, i pod nogami kłębowisko. Rudy kocur przystanął zadziwiony.

Czy mi się w oczach dwoi? Był jeden a są dwa! - stał dłuższą chwilę, po czym wziął nogi za pas, żeby te dwa wariaty go nie staranowały.
No cóż, miejska sunia nie ma startu do wiejskiego psiska. Podobno Kleksik dożywiał się dodatkowo w przydomowym kompostowniku, więc teraz jest dwa razy większy od Pauzy. Ale ta miejska mikruska wcale nie ma mniejszego bojowego ducha. Walczy z bratem, co rusz przywalającym ją ciężką łapą ku ziemi.

Tu twoje miejsce, ja tu rządzę! To moje terytorium! - Kleks dumnie reprezentuje stanowisko całego męskiego rodu.
Jednak Pauza nie jest dłużna. Wyszczerza ząbki igiełki, piszczy i dzielnie walczy. W końcu zakurzona, wytytłana w kurzu idzie odwiedzić razem z nami swoje przyszłe letnie pomieszkanie. Obwąchuje trawniczek przed bungalowem i teraz ona zostawia pamiątkę – pierwszą na świeżym powietrzu zrobioną kupkę! Hurra, pani cieszy się i chwali pieska, gospodarze, którzy w międzyczasie nauczyli już Kleksika chodzić do pobliskiego lasku za potrzeba, tym razem gościowi wybaczają. Ale uważaj sunia, musisz tu przyjeżdżać częściej i brać przykład ze starszego o cztery dni kuzyna!
Po dłuższej dyskusji i konfrontacji obu piesełek dochodzimy do wniosku, że to nie rodzeństwo a kuzynostwo. Kleks urodził się cztery dni wcześniej! Nic więc dziwnego, że jest większy. Oddycham z ulgą, a więc nie karmię jej marnie, chociaż nie mam kompostownika! Wsiadamy wymęczeni świeżym powietrzem, spacerem, towarzystwem.

Ach mieszkać na wsi! - marzę. Piesek na swobodzie, kot własnymi ścieżkami, Martynka na spacerze bez maski, obiad w miłym towarzystwie na tarasie, ile to potrzeba do szczęścia? Niewiele. Tylko czy to nie jest tak, że pragnie się tego, czego akurat brak?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz