Dzień
następny
I
wszystkie te zakazy i nakazy. I wóz z megafonem wypowiadający
stentorowym tonem:
– Uprasza
się o pozostanie w domu!
– Zostańcie
w domu!
I
coraz gorsze wieści! I teoria spisku! I wielcy tego świata
zarabiający na pandemii! I wybory! I chińskie laboratorium, które
wypuściło to świństwo na świat. I nietoperze!
I
bądź tu mądry i pisz wiersze!
A
ja to głupia jestem, i jednym uchem słucham a drugim wypuszczam!
Rano wolę posłuchać krótkiego i na temat spichu ulubionego
pastora a potem coś mądrego przeczytać z Księgi. Sprzątnąć
łazienkę, zmienić matę, pozbierać psie kupki, wytrzeć podłogę,
otworzyć okno,włączyć wentylator, nakarmić kota i psa. Może to
wszystko w jakiejś odwrotnej kolejności, bo jeszcze tradycyjnie
śniadanko w łóżeczku...no i spacerek. Przymierzam się do
spacerków jak do jeża. Bo to strasznie rozleniwiłam się przez
ostatnie lata. Zero sportu! I teraz na stare lata zachciało się
babie psa. A dupka ciężka, przyrosła do kanapy. A ileż to razy
Piotruś zachęcał do morsowania! A ja ciągle te wymówki, bo
kościół, bo Martyna… Prawda jest jednak inna...Lenistwo,
gnuśność taka zapyziała, ciepełko domowych pieleszy! Gotowanie,
sprzątanie, kwiatki na stole, rodzina w niedzielę po kościele na
obiedzie, rutyna, rutyna i nuda!
I
nagle zmiana! Powolna! 5.30 pobudka! Piszczy żałośnie to małe
na krzywych łapach i nie ma zmiłuj, bo w nocy nie spałam, bo
wstawałam, bo Martyna...I znowu te wymówki, że regularnie to
zacznę po trzecim szczepieniu wychodzić, a teraz to tylko tak
socjalnie, dla oswojenia z otoczeniem.
To
wszystko prawda, bo Pauza vel Pandemia mała boi się miasta jak
choroby! Nie dziwię się jej! Brudno, podwórko i auta obsrane
przez gołębie i mewy, rano ich krzyk przyprawia o palpitacje i
zniżają lot...mogłyby takie maleństwo porwać i pożreć na
surowo...toż to waży półtora kilo zaledwie. Samochody, megafony,
zgrzyty, nieznane odgłosy, wielkie psy...Świat psiego niemowlaka
przeraża. Pauzunia podkula ogonek z białą kitka na końcu, chowa
się za moją nogą i nieśmiało wygląda, serduszko jej wali, mało
nie wyskoczy...ciągnie do domu.
Następnego
dnia wyciągam autko i jadę z nią nad morze. Tu jej się podoba,
zaczyna nawet nabierać tempa w chodzeniu. Ale szybko się męczy.
Chce wracać, przysiada i patrzy na mnie zagubionym wzrokiem jakby
mówiła:
– Do
czego kobieto mnie zmuszasz?!
A
ja patrzę w te jej małe zezowate i łzawe oczęta i myślę:
– Do
czego ty mnie jeszcze zmusisz?
I
już widzę świetlaną przyszłość jak to, no może nie biegamy,
ale ranną porą szybkim krokiem przemierzamy bulwar w tę i z
powrotem i bez zadyszki docieramy do domu. Ach jaka ja będę
szczuplutka! Wracam dumna z siebie i Pauzy do domu. Mąż zdziwiony
podnosi wzrok znad gazety.
– Tak
szybko? - dziwi się. – Znad morza w dwadzieścia minut?
Skruszona
przyznaję, że podjechałam autem i byłam poza tym znacznie dłużej.
Widzę potępienie w męskim oku. No cóż, a kto powiedział, że
będzie łatwo? W czasach pandemii z Pandemią?
Dzień
zazdrości i rymowania
Jedziemy
w odwiedziny do Pandemii rodziny. Nawet fajnie mi się zrymowało.
Moja rodzina według krwi w kwarantannie tkwi. Zięć wrócił do rodziny z Danii-Norwegii-Holandii. Dwa tygodnie w domu. Trzeba poprzestać
na kontakcie telefonicznym, a wnuki oglądać tylko na you tubie albo
watsupie. Takie czasy. A więc pozostaje psia rodzina. Jak tam
Kleksik braciszek Pandemii czyli Pauzy?
W
Starkowej Hucie czekali na nas z obiadkiem. Psy dopadły do siebie,
obwąchały i zaczęła się gonitwa po podwórku. Pisk, wrzask, i
pod nogami kłębowisko. Rudy kocur przystanął zadziwiony.
– Czy
mi się w oczach dwoi? Był jeden a są dwa! - stał dłuższą
chwilę, po czym wziął nogi za pas, żeby te dwa wariaty go nie
staranowały.
No
cóż, miejska sunia nie ma startu do wiejskiego psiska. Podobno
Kleksik dożywiał się dodatkowo w przydomowym kompostowniku, więc
teraz jest dwa razy większy od Pauzy. Ale ta miejska mikruska wcale
nie ma mniejszego bojowego ducha. Walczy z bratem, co rusz
przywalającym ją ciężką łapą ku ziemi.
– Tu
twoje miejsce, ja tu rządzę! To moje terytorium! - Kleks dumnie
reprezentuje stanowisko całego męskiego rodu.
Jednak
Pauza nie jest dłużna. Wyszczerza ząbki igiełki, piszczy i
dzielnie walczy. W końcu zakurzona, wytytłana w kurzu idzie
odwiedzić razem z nami swoje przyszłe letnie pomieszkanie.
Obwąchuje trawniczek przed bungalowem i teraz ona zostawia pamiątkę
– pierwszą na świeżym powietrzu zrobioną kupkę! Hurra, pani
cieszy się i chwali pieska, gospodarze, którzy w międzyczasie
nauczyli już Kleksika chodzić do pobliskiego lasku za potrzeba, tym
razem gościowi wybaczają. Ale uważaj sunia, musisz tu przyjeżdżać
częściej i brać przykład ze starszego o cztery dni kuzyna!
Po
dłuższej dyskusji i konfrontacji obu piesełek dochodzimy do
wniosku, że to nie rodzeństwo a kuzynostwo. Kleks urodził się
cztery dni wcześniej! Nic więc dziwnego, że jest większy.
Oddycham z ulgą, a więc nie karmię jej marnie, chociaż nie mam
kompostownika! Wsiadamy wymęczeni świeżym powietrzem, spacerem,
towarzystwem.
– Ach
mieszkać na wsi! - marzę. Piesek na swobodzie, kot własnymi
ścieżkami, Martynka na spacerze bez maski, obiad w miłym
towarzystwie na tarasie, ile to potrzeba do szczęścia? Niewiele.
Tylko czy to nie jest tak, że pragnie się tego, czego akurat brak?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz