Dzień
piąty….i dziesiąty
Szkolenia,
szkolenia, rady...któż z nas nauczycieli ich nie lubi? Oczywiście
sarkazm w dobie korono wirusa jest nie na miejscu. Siedzi sobie
człowiek na takim szkoleniu, w domku, w ciepełku i te dwie, trzy,
cztery godzinki...jak z bicza trzasł...mijają. Ach ci nauczyciele
to mają dobrze, nic nie robią.
Zadają
tylko niepotrzebnie tyle prac do domu, a potem sprawdzają,
sprawdzają, spra….i wysiadł mi komputer. Chyba przegrzał się
na łączach. Tak jak i ja. Bo o ile w szkole staram się ograniczać
prace domowe, bo w końcu tyle mam innych możliwości ocenienia
ucznia: odpowiedzi, lektury, aktywności, prace na lekcji, wiersze,
itd. to teraz skazana zostałam wręcz na górę prac do sprawdzenia.
Wymyślam więc nowe narzędzia, bo na przykład jak mam sprawdzić
zaległy wiersz i samodzielną jego recytację? Otóż myślałam,
myślałam i….wymyśliłam. Przecież młode pokolenie jest dużo
sprawniejsze techniczne od pokolenia nauczycieli. Teraz niech więc
oni nagrają dla mnie filmik na you tube z własną produkcją a ja
ich ocenię.
Męczy
mnie bowiem fakt, że ja tu się produkuję jak jakaś gwiazda
filmowa w pełnym makijażu od rana a oni sobie napoje przed ekranem
popijają w pidżamach, zajadają płatki śniadaniowe, wychodzą do
toalety, rozmawiają z młodszym rodzeństwem właśnie podnoszącym
rozczochraną głowę z posłania w tle kadru lub bawią się w
najlepsze z kotem-psem-chomikiem-rybkami, dyskutują z rodzicami,
wyłączają sobie nawzajem głos...W końcu zostaję na polu bitwy
sama, a właściwie tete a tete z kamerą i głośnikiem. Nota bene
istniejącymi tylko dzięki mojemu p.mężowi, który ni z gruszki ni
z pietruszki, gdy już poddałam się rozpaczy po dwóch dniach z
informatykiem szkolnym, czyszczącym mój stary komputer, a raczej
jego zwoje z nadmiaru epic games, zainstalowanych przez mojego
uroczego wnuka, z tysiąca testów i sprawozdań blokujących pamięć
i miejsce, z zainstalowanych kamer i głośników przez córkę,
które i tak nie działały, i wyciągnął z przepastnej swej szafy
laptopa i stwierdziwszy, że i tak go nie potrzebuje, wręczył mi go
od niechcenia. Dostałam go na marginesie, bo wnuk takiego chłamu
nie chciał. Zbiera kaskę na porządny sprzęt do gier i...nauki,
oczywiście.
A
więc ja tu walczę przed staro-nowym laptopem codziennie od rana,
potem biegnę do e-dziennika w stacjonarnym, żeby to wszystko
pozapisywać, a w między tak zwanym czasie sprawdzam tony prac,
przeklinając pod nosem, że nie zostałam wuefistą lub chociażby
panią od religii. Ale nie, chciało mi się literatury, poezji...no
to mam! Zamiast szczupłej sylwetki, obłe ciało i przegrzane zwoje
mózgowe.
Do
tego w tle ciągle słyszę zza ściany: „Pauza nie wolno, zostaw,
puść”! To Bożenka, przyjaciółka i sąsiadka, terapeutka
Martynki na czas mojej pracy, opędza się od uroczej suni, która
tak doskonale zaaklimatyzowała się w nowym domku, że poznaje go i
jego mieszkańców organoleptycznie podgryzając kogo i co się da.
Istna Pandemia a nie Pauza! Bo przy niej przerwy nie ma, przerwy
czyli pauzy. Ciągle kupa, siku, kupa w wybranych już miejscach
domu i gonitwy z kotem za plecami po meblach i parapetach. Straty:
lampa witrażowa, bo stała na miejscu nasłonecznionym na parapecie,
na którym lekko rozepchnął się Wielokropek – Bambaryła, cztery
skarpetki, fartuch Martyny, dywanik w kuchni, narożnik mojego notesu
i dziennika podręcznego.
No
i wychodzenie na dwór, które jest zakazane i nie wskazane dla
zwykłych ludzi, konieczne dla zwierząt i osób niepełnosprawnych.
A wychodzenie w tandemie z małym psem na smyczy, trzymanej w jednej
ręce i osobą niepełnosprytną ruchowo to nie lada ekwilibrystyka.
Zataczamy się z lekka, okręcamy dookoła osi. Ale nie, uparłam
się, że je nauczę wychodzić razem. Na razie boli mnie prawe i
lewe ramię! P.mąż nadal nie podejmuje wyzwania, w końcu nie
chciał psa, to był mój pomysł. Ale nie tracę nadziei, widzę
jak uśmiecha się, gdy bierze niesforne szczenię na ręce.
Pauza-Pandemia jest cudna! Je z wielkim zaangażowaniem. Każdy
posiłek trwa zaledwie sekundy, potem szybko biegnie do kuchni, żeby
sprawdzić, czy aby na pewno Wielokropek – Bambaryła, którego
miskę musiałam przestawić na drabinkę, zjadł już wszystko. A
może mu coś zleciało? No i my wszyscy też czekamy, żeby jak
najszybciej nam zleciało to oczekiwanie na kawałek normalności.
Na powrót do szkoły, pracy, codziennej rutyny, kina, spotkań
towarzyskich, po prostu życia bez pandemii i zakazów, lęku i
wielkiej niepewności.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz