Blog Beaty Jaskuły-Tuchanowskiej

poezja i proza życia

wtorek, 28 kwietnia 2020

zapiski z czasów pandemii czyli dzień piaty...dziesiąty



Dzień piąty….i dziesiąty

Szkolenia, szkolenia, rady...któż z nas nauczycieli ich nie lubi? Oczywiście sarkazm w dobie korono wirusa jest nie na miejscu. Siedzi sobie człowiek na takim szkoleniu, w domku, w ciepełku i te dwie, trzy, cztery godzinki...jak z bicza trzasł...mijają. Ach ci nauczyciele to mają dobrze, nic nie robią.
Zadają tylko niepotrzebnie tyle prac do domu, a potem sprawdzają, sprawdzają, spra….i wysiadł mi komputer. Chyba przegrzał się na łączach. Tak jak i ja. Bo o ile w szkole staram się ograniczać prace domowe, bo w końcu tyle mam innych możliwości ocenienia ucznia: odpowiedzi, lektury, aktywności, prace na lekcji, wiersze, itd. to teraz skazana zostałam wręcz na górę prac do sprawdzenia. Wymyślam więc nowe narzędzia, bo na przykład jak mam sprawdzić zaległy wiersz i samodzielną jego recytację? Otóż myślałam, myślałam i….wymyśliłam. Przecież młode pokolenie jest dużo sprawniejsze techniczne od pokolenia nauczycieli. Teraz niech więc oni nagrają dla mnie filmik na you tube z własną produkcją a ja ich ocenię.
Męczy mnie bowiem fakt, że ja tu się produkuję jak jakaś gwiazda filmowa w pełnym makijażu od rana a oni sobie napoje przed ekranem popijają w pidżamach, zajadają płatki śniadaniowe, wychodzą do toalety, rozmawiają z młodszym rodzeństwem właśnie podnoszącym rozczochraną głowę z posłania w tle kadru lub bawią się w najlepsze z kotem-psem-chomikiem-rybkami, dyskutują z rodzicami, wyłączają sobie nawzajem głos...W końcu zostaję na polu bitwy sama, a właściwie tete a tete z kamerą i głośnikiem. Nota bene istniejącymi tylko dzięki mojemu p.mężowi, który ni z gruszki ni z pietruszki, gdy już poddałam się rozpaczy po dwóch dniach z informatykiem szkolnym, czyszczącym mój stary komputer, a raczej jego zwoje z nadmiaru epic games, zainstalowanych przez mojego uroczego wnuka, z tysiąca testów i sprawozdań blokujących pamięć i miejsce, z zainstalowanych kamer i głośników przez córkę, które i tak nie działały, i wyciągnął z przepastnej swej szafy laptopa i stwierdziwszy, że i tak go nie potrzebuje, wręczył mi go od niechcenia. Dostałam go na marginesie, bo wnuk takiego chłamu nie chciał. Zbiera kaskę na porządny sprzęt do gier i...nauki, oczywiście.
A więc ja tu walczę przed staro-nowym laptopem codziennie od rana, potem biegnę do e-dziennika w stacjonarnym, żeby to wszystko pozapisywać, a w między tak zwanym czasie sprawdzam tony prac, przeklinając pod nosem, że nie zostałam wuefistą lub chociażby panią od religii. Ale nie, chciało mi się literatury, poezji...no to mam! Zamiast szczupłej sylwetki, obłe ciało i przegrzane zwoje mózgowe.
Do tego w tle ciągle słyszę zza ściany: „Pauza nie wolno, zostaw, puść”! To Bożenka, przyjaciółka i sąsiadka, terapeutka Martynki na czas mojej pracy, opędza się od uroczej suni, która tak doskonale zaaklimatyzowała się w nowym domku, że poznaje go i jego mieszkańców organoleptycznie podgryzając kogo i co się da. Istna Pandemia a nie Pauza! Bo przy niej przerwy nie ma, przerwy czyli pauzy. Ciągle kupa, siku, kupa w wybranych już miejscach domu i gonitwy z kotem za plecami po meblach i parapetach. Straty: lampa witrażowa, bo stała na miejscu nasłonecznionym na parapecie, na którym lekko rozepchnął się Wielokropek – Bambaryła, cztery skarpetki, fartuch Martyny, dywanik w kuchni, narożnik mojego notesu i dziennika podręcznego.
No i wychodzenie na dwór, które jest zakazane i nie wskazane dla zwykłych ludzi, konieczne dla zwierząt i osób niepełnosprawnych. A wychodzenie w tandemie z małym psem na smyczy, trzymanej w jednej ręce i osobą niepełnosprytną ruchowo to nie lada ekwilibrystyka. Zataczamy się z lekka, okręcamy dookoła osi. Ale nie, uparłam się, że je nauczę wychodzić razem. Na razie boli mnie prawe i lewe ramię! P.mąż nadal nie podejmuje wyzwania, w końcu nie chciał psa, to był mój pomysł. Ale nie tracę nadziei, widzę jak uśmiecha się, gdy bierze niesforne szczenię na ręce. Pauza-Pandemia jest cudna! Je z wielkim zaangażowaniem. Każdy posiłek trwa zaledwie sekundy, potem szybko biegnie do kuchni, żeby sprawdzić, czy aby na pewno Wielokropek – Bambaryła, którego miskę musiałam przestawić na drabinkę, zjadł już wszystko. A może mu coś zleciało? No i my wszyscy też czekamy, żeby jak najszybciej nam zleciało to oczekiwanie na kawałek normalności. Na powrót do szkoły, pracy, codziennej rutyny, kina, spotkań towarzyskich, po prostu życia bez pandemii i zakazów, lęku i wielkiej niepewności.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz