Dzień
o rzesz...ków
Pauza
vel Pandemia dostała trzecie imię – Panda od p.męża. Trafnie!
Te jej psotne oczęta otoczona czarną
obwódką i łzawy wzrok, gdy spsoci… A w tym jest mistrzynią!
Fizjologia rozprzestrzeniona na dywany, koce, parkiet...to tylko
fizjologia, ale jej apetyt na pogryzanie wszystkiego w zasięgu
wzroku nie mniej trudny do spacyfikowania. Nie
wspomnę tych wszystkich podziurawionych skarpetek i ponadgryzanych,
nie w porę schowanych butów, porozrzucanych kartek i książek.
Tych mam pod dostatkiem. Ofiarą
padła noga od antycznego stołu, po
moich dziadkach,
stojącego w salonie. Ja tu sobie lekcje skrobię – to znaczy
gadam do monitora te cztery-pięć godzin z przerwami, a ona taka
grzeczniutka pod stołem: „chrup, chrup, chrup….” Myślałam,
że z radością obgryza kosteczkę od pana, który cieszy się, gdy
sunia macha ogonem na jego powrót do domu i przysmaczek wyciągany z
zakamarków siatkowych. A tu owszem, kostka zżarta i kawałek
pięknie rzeźbionej nogi stołu. No cóż, nakrzyczałam,
przykryłam stół długim do ziemi obrusem i udaję że nie widzę.
To
moja stara wypróbowana metoda: nie widzę niedomytych okien, kurzu
na bufecie, sterty piętrzących się prac...przecież nie uciekną
do jutra, zdążę jeszcze się nimi nadenerwować. Dla zachowania
równowagi duchowej i pokojowych myśli wsypałam do miseczki
orzeszki w karmelu. Taki mały grzeszek obżarstwa. Skubałyśmy z
Martynką zgodnie. Nie za dużo nie za mało. W sam raz.
Podczas
lekcji znowu afera! Ktoś kogoś wyłączył, komuś nie działa
mikrofon, ktoś tam pisze na chacie niekoniecznie na temat. Mamusia
w tle słucha, co też
ten nauczyciel..., uczennica robi głupie miny, bo rodzicielka
słucha. Uczeń
zajmuje się młodszym rodzeństwem w czasie lekcji, bo mama w
kuchni, na zakupach, w toalecie. Ojciec
krzyczy coś tam w tle do syna. Słyszę : „ Mówię do ciebie...”
i odzew „Mam lekcję!”. Wyciszam uczennicę, której mamusia
pracuje równocześnie na drugim komputerze i podaje dane
korporacyjne. Myślę sobie, że trudno tak na kupie siedzieć 24H i
wszystko robić razem. Szczególnie, gdy to jeden pokój. Przerwa,
wychodzę po kawę do kuchni. Wracam, zaraz następna lekcja. I co
widzę?! Pauzunia na stole zajada nasze orzeszki w karmelu!
„Wynocha” - wrzeszczę, i zaraz zastanawiam się, czy aby na
pewno wyłączyłam fonię. No, nauczyciel nie może być
nieopanowany, nie może używać wulgaryzmów typu:
„Ożesz...ku”...Musi być stabilny emocjonalnie, empatyczny,
nawet wtedy, gdy rodzic dzwoni późnym wieczorem, próbując wywrzeć
presję, by podwyższyć synowi ocenę na koniec roku, bo „on nie
wierzy we własne siły”. Oczywiście przeze mnie nie wierzy, a
jakże! Za surowa, wymagająca, za miła, za delikatna, za bardzo,
za mało,
za dużo,
za….No cóż i tak mam wrażenie, że ostatnie dwa miesiące –
jak ten czas leci – namnożyło mi się bardzo dobrych prac
domowych i że ocenę roczną ostatecznie wystawiam rodzicom!
Tak,
dwa miesiące i Pauza urosła dwukrotnie. Gdy przybyła do nas
ważyła półtora kilograma, teraz trzy i pół, może już
wychodzić na cały etat na dwór, bo jest po trzecim szczepieniu i
na wściekliznę też. Nabyłam dla niej obrożę przeciw kleszczom…
i zapłaciłam w sumie ponad trzysta złotych. No, no...wszystko
podrożało w sklepach, usługi również.
I
jeszcze sforsowanie barykady w łazience. Najpierw Pauza obgryzała
wiklinowy kosz na pranie, wstawiłam więc go do kąta i zasłoniłam
stołeczkiem. Działało przez tydzień. Dzisiaj sunia wskoczyła
na stołeczek, na kosz, na pralkę i wyżarła z pojemnika swoją
karmę! „Ożesz...” gdzie mam wstawić kosz? Do salonu? A
stół? Jednym słowem „na psa urok!” Ta nasza sunia rozstawia
nas po kątach!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz