Blog Beaty Jaskuły-Tuchanowskiej

poezja i proza życia

niedziela, 25 września 2011

Dobry człowiek

Z radością i bez przymusu
Oddam swojemu Panu dziesięcinę.
Oczywiście, nie wliczając
dochodów ubocznych,
wysługi lat i premii,
w końcu mnie się też coś należy.

Dorzucę skrzętnie pozbierane
troski i zwątpienia.
Położę na ofiarny stół
i będę oczekiwac cudnych rozwiązań.
I żeby oddalił ode mnie
jak Wschód od Zachodu...

Nie będę wspominać
tego... krzyża czarnego,
co na barki chciałeś mi włożyć,
ani szukać Twoich śladów
odcisniętych na piasku,
obmywanym falami przypływu.

Ofiaruję dodatkowo datek,
tylko na tyle mnie stać Panie,
za powodzenie moich zamiarów
i za szczęście dzieci,
i żeby nie grzeszyły za bardzo...

Nie będę siedzieć w prochu,
ani rozdrapywac ran skorupa pokuty,
ani wysłuchiwać rad przyjaciół.

Porozmawiam z tym Głosem sam na sam.
I choć wiem, że nie jestem w istocie
ani bogobojnym, ani prawym mężem,
dobrym człowiekiem, jak inni myślą,
ciągle liczę, że od teraz
poznam Go nie tylko po Imieniu...

poniedziałek, 19 września 2011

Trochę poezji o prozie życia

Ósma rano. Pierwsza lekcja. Nauczyciel, czyli ja lekko zaspany i zakatarzony. Uczniowie pochylają głowy nad zeszytami. Z korytarza niesie się głos maluchów z zerówki. Wrzeszczą i biegają... to ich czas zabawy grupowej. Zza okna przytłumiony szum miasta. Szary poranek jesienny puka a to pojedynczymi kroplami, a to końcówkami mokrych gałązek niczym opuszkami palców w szybę, oznajmiając ostateczny koniec ciepłych dni.

Smutno. Nie nacieszyłam się latem. Z wyrzutem patrzę na te słoneczne minione dni, w czasie których nie zdążyłam dojść do plaży, bo coś tam mi wypadło. Zmarnowałam ciepły powiew wiatru i słone krople, które pieściłyby moją opaloną twarz. Przegapiłam masaż gorącymi promieniami na barkach i dotyk piasku przesypującego się pomiędzy palcami.

Czy nie tak jest z naszym życiem? Oto jesień, której nie czekamy, nie chcemy. Chociaż i w niej odnaleźć można poezję. Wielobarwne drzewa w promieniach zachodzącego słońca, szum opadłych liści pod stopami. Tęskne nostalgiczne zamyślenia wieczorne.

W każdej porze potrzeba jednak hartu ducha i siły do sprostania wyzwaniom codzienności. Skąd czerpać otuchę do zmagań?

Patrzę w Niebo, szukając pomocy od Tego, "co jak u orła skrzydła do lotu tak moje siły ma moc odnowić...Szukam Słów pokrzepienia i wiośnianej nadziei. Tak jak jeleń u źródeł wody, jak kania dżdżu... pragnę nasycenia.

Ten nieco poetycki tekst o prozie życia i zmaganiach pracującej kobiety, o przemijaniu i umiejętności czerpania radości z każdej chwili piszę, gdy moi uczniowie zmagają się z tymi okropnymi epitetami i porównaniami. Sama poezja!

czwartek, 15 września 2011

Sztuka manipulacji

Kiedyś pracowałam w teatrze. Próbowałam zostać aktorką. Od tego kiedyś jednak pamiętam siebie w blond peruce, ze sztucznymi rzęsami, w podkasanych strojach. I co najważniejsze pamiętam, przyrzekłam sobie, po swoim nawróceniu - nigdy więcej udawania.


Życie to nie teatr, ja ci mówię, odpowiadam, życie to nie tania maskarada... sparafrazuję słowa Stachury. Ale motyw nakładania maski, przyjmowania czy odgrywania różnych ról w życiu, niestety jest nieunikniony.


Patrzę na swojego uroczego wnuczka. Anielska buzia, piękne blond długie loki, świetliste oczy.., ale jak on gra! Manipuluje dorosłymi nad wyraz inteligentnie. Te płacze na zawołanie, te słodkie podkówki, te uporczywe zawodzenia... Jest jeszcze malutki i słodki, jak nie ulec jego czarowi, być konsekwentnym, gdy serce się kroi a dusza wyrywa, by spełnić każde jego życzenie? Co gorsza, on o tym wie!


Przypominam sobie jak to było na początku małżeństwa. Czasami popłakiwałam, nie radząc sobie z nową rolą gospodyni, matki.., ale mój mąż, również wywodzący się ze środowiska teatralnego podejrzewał że gram... rolę niewinnej uciśnionej. I choć tak w istocie nie było, wiedziałam że pora dojrzeć i zmierzyć się z dorosłym życiem.


Obserwuje ludzi, grają różne role, jedni lepiej, drudzy gorzej. Czasami wierzą w swoje przedstawienie. Dzieci w szkole, małżeństwa, przyjaciele, pracodawcy i pracownicy.

Chcąc uniknąć jedynki za nie odrobienie pracy domowej, kary, konsekwencji za nie dotrzymanie obietnicy, terminu, zdolni jesteśmy do zaprezentowania wspaniałych aktorskich kreacji na miarę Zelwerowicza.


No tak, ale może by nazwać to konfabulacją, broń Bóg kłamstwem, ewentualnie dyplomacją nie próbą manipulowania adwersarzem. Nieprawdaż. Po co takie ostre słowa? Posłużmy się eufemizmem, będzie ładniej.


No tak, a mnie się marzy nadal, żeby tak żyć w szczerości i prawdzie...

wtorek, 13 września 2011

Zarządzanie prawdą

Mój kolega twierdzi, że nie kłamie. Wszelkie niezgodności z prawdą, to według niego - zarządzanie prawdą. Bo cóż to za twór - PRAWDA!?

Nawet prawdę historyczną czy biograficzną określamy mianem "fiction". Słowem - fikcja literacka.

Czy jest więc sens czytać książki historyczne czy biograficzne, jeśli przedstawiona przez autora prawda dziejów jest tylko literackim wymysłem? I trudno tu się nie zgodzić. Bo przecież, gdybym chciała dzisiaj napisać podręcznik historii, przedstawiający czasy, w których przyszło mi żyć, byłoby to zgoła subiektywne przedstawienie tejże historii, przefiltrowane przez pryzmat moich-autora poglądów politycznych, religijnych i moralnych ocen osób, sytuacji, znowu zdominowanych przez moje wykształcenie, pochodzenie, czy środowisko, w którym żyję.

Jednym słowem, te czasy, widziane oczyma innej osoby, o odmiennych uwarunkowaniach i umiejetnościach pisarskich i poznawczych, zostałyby przedstawione zgoła inaczej.

- I dobrze! - powiemy. To pozwoli nam na docieczenie prawdy o naszych czasach. Odmienne zdania, poglądy dają pewien przekrój, a więc pozwalają na szersze spojrzenie i sumaryczne wnioski. To tak jak z czterema Ewangeliami. Czterech autorów. Różne historie. Tylko niektóre podobne, mogą potwierdzać prawdę, ale mogą też stać się przyczyną wątpliwości.

Tak samo byłoby zapewne z powieścia autobiograficzną. Gdybym napisała o sobie, nie przedstawiłabym faktów ani myśli, które sama przed sobą ukrywam w najgłębszych zakamarkach jaźni. Skoro sama boję się sobie do czegoś przyznać, jak mogłabym wydobyć te potwory na światło dzienne?! Pokazałabym więc najszlachetniejsze porywy serca, urodę młodości, samarytańskie postępki. Może deczko by się zdziwili niektórzy znajomi, inni by się obśmiali, a jeszcze inni zakrzyknęliby coś o pomniku chwały?

I nie uwierzę nikomu, kto rzeknie, że nic nie ma do ukrycia. No, chyba że tak dalece pogrążył się w zarządzaniu prawdą, że już nie potrafi rozróżnić czarnego od białego, bo wszystko stało się szare, względne, polemiczne... czy jakkolwiek to nazwać.

Ostatnio miałam trudną dyskusję z moją dorosła, niegdyś uczennicą.

Jak żyć, postępować, funkcjonować w takiej kapitalistycznej instytucji dzisiejszych czasów, która odziera człowieka z prywatności, wolności, poczucia wartości? Zrezygnować i siedzieć dwa lata na bezrobotnym? Udawać głuchego i niedorozwiniętego, uśmiechać się, kiedy prawią złośliwości i twierdzić, że wszystko ok.?

No pewnie, że nie powiedzieć prawdy szefowi, prezesowi, zwierzchnikowi prosto w oczy. Nie zniósłby jej biedaczek. A może by tak spróbować powiedzieć: - Jesteś pan kawał nadętego bufona, źle pan traktuje swoich pracowników, nie zna pan podstawowych zasad kultury współżycia międzyludzkiego! Może tak obrazić się na niego, strzelić focha, dać mu do zrozumienia... Ot, żywot nasz pracowniczy byłby krótki! Więc nadal robimy dobrą minę do złej gry. Uśmiechamy się, chociaż gotuje się nam w środku i mówimy ugodowo: - Szefie, natychmiast, dobrze, proszę się nie denerwować, zaraz sprawdzę, i tym podobne frazesy i dyrdymały zamiast prawdy.

Co za fałsz i obłuda! Tak, to my tacy jesteśmy. To ja. Dyplomacja jest moją silną stroną. Potrafię manipulować zasobami ludzkimi. W miarę upływu czasu, powiedziałabym nawet, że coraz lepiej mi to wychodzi...

A prawda?! Znaleźć ją chyba można jedynie na kartach Biblii, która z uporem zachęca: mówcie prawdę jedni drugim... w miłości!

Ładnie bym na tym interesie wyszła! Pewnie zostałabym bezrobotna. Nawet rybakiem nie mogłabym zostać, chociaż mieszkam na Wybrzeżu. No, może rybakiem dusz?


niedziela, 4 września 2011

Stres

I znowu do szkoły...


Przypomina mi się kawał o tym jak mama budzi syna i zachęca go, by wstał w końcu i poszedł do szkoły. Syn broni się na różne sposoby, a matka dalej: ależ synku, czekają na ciebie uczniowie, nauczyciele, przecież jesteś... dyrektorem!


No nie, kto jak kto, ale ktoś kto rządzi, jest na szczycie hierarchii szkolnej, stresu z powodu początku roku szkolnego nie powinien przeżywać.


A co dopiero, gdy ze stronic brukowej prasy biją w oczy nagłówki zapowiadające wspaniałe pensje nauczycielom po podwyżce.


Ja tam w pisane może i bym uwierzyła, gdyby nie to, że właśnie dostałam do rąk własnych czarno na białym - 1680 PLN + dodatek motywacyjny 60PLN. na pół etatu, zatrudniana od 17 lat na rok. Nijak się ma więc ta kwota, którą jeszcze dzisiaj mój własny teść rzucił mi w oczy - 4800 - oj, chciałoby się taką sumę zarabiać.


Ale co tam, nie samym chlebem żyje człowiek... mówi Pismo, więc ja tam skupię się na sprawach duchowych i na czystym posłannictwie, żeby ten kaganek oświaty godnie nieść między maluczkich.


I tu znowu, biedne dzieci, zestresowane, okazuje się są strasznie. Dlaczego? - pytam. Pamiętam ze swoich młodzieńczych i dziecięcych lat, że do szkoły lubiłam pasjami chadzać i osiągać sukcesy, i laurki dostawać i medale, i takie tam...


A tu okazuje się, że to właśnie rywalizacja, szlachetny wyścig po wiedzę zniechęca młode istoty różnej płci i odbiera im całą radość z pobytu w edukacyjnej placówce. No i ci nauczyciele, oczywiście. Stresują. Wymagają. Każą czytać. I pisać na temat. Nosić książki. I nie rozmawiać na lekcjach przez telefon komórkowy. Nie spóźniać się. Nie wagarować. I... ach, cała masa tych wymagań. Żołądki i główki delikwentów bolą od rana na myśl jaka ta szkoła do bani. Trzeba by było ją rozwiązać. Toż to zabytek ( taki artykuł znalazłam rano w zupełnie poważnym czasopiśmie). XIX-to wieczny zresztą! Teraz uczeń powinien się uczyć przez internet, lub ewentualnie w domu, kompetentny rodzic mógłby dzieciątko uczyć, żeby dziecko nie było narażone na wpływy, itp. niepożądane informacje. Słowem coś na kształt porodu rodzinnego.


No tak, ale czy poród tak jak i proces nauczania, może przebiec bezboleśnie, bez znieczulenia? I tu mądra prasa informuje nas, że młode mózgi naszych podopiecznych nie są w stanie zapamiętywać informacji. One są w stanie odnaleźć informacje, umieszczone w odpowiednich folderach.


I co ja się dziwię, że po miesiącu nie pamiętają lektury, którą jakoby przeczytali? Taką konstrukcję psycho-fizyczną mają. A ja ich w stres pcham ustawicznie!


Przyrzekam więc sobie na początku roku szkolnego, nie będę! Się ani nikogo stresować! Stres zapiszę sobie w osobnym folderze, ale znać go nie chcę. Bo czy to normalne nie spać z powodu jakiegoś tam nadzoru pedagogicznego, rozkładów materiału, numerów programów i latających po korytarzu, wrzeszczących kosmitów? Stresowi mówię więc nie! Niech kontrola przychodzi i sprawdza co popadnie a na migające przed oczyma bose nogi zamknę powieki.


Ale jak to się ma do słów: "Kto może czynić dobrze a nie czyni ten grzeszy?" Czy można w pełni zaangażować się bez stresu w cokolwiek? W miłość, rodzinę, macierzyństwo, pracę zawodową. A może by tak nauczać radzenia sobie ze stresem i tempem współczesnego życia, zanim nie będzie za późno, i nie trafimy na terapię?


Róbcie co chcecie. Ja tam będę się cieszyć się, że w ogóle mam pracę, i wykonywać ją najlepiej jak umiem, z pasją, bez rutyny, z empatią i chęcią. Jak dla Pana!