Wiosna to najpiękniejsza pora roku. Wiem, wiem nic odkrywczego w tym zdaniu. Ale ja zachwycam się wiosną każdego roku tak samo. No a wiosna na kaszubskiej wsi...cudowna! Wczoraj uczyłam krócej on-line. Po 12tej szybko spakowałam Martynkę, Pauzę do autka i pomknęłam moją czarną strzałą północy ku wiadomej kaszubskiej miejscówce i przyjaciołom. Pogoda przepiękna. Gorąco!
Pauzunia polubiła jazdę autkiem i siedziała z tyłu na chodniczku i macie przez całą drogę. Obie dziewczynki lekko podsypiały. Ja nie mogłam, prowadziłam. Na miejscu cudowne przywitanie. Było szaleństwo psich podskoków Kleksa - kuzyna Pauzy dwa razy większego, czekał nas piękny spacer wiejską pustą drogą, smaczny obiadek i wyjście do lasu całą ekipą. Pagórek porośnięty wysoką trawą i pachnącymi ziołami. Ciocia siedemdziesiąt plus pokazywała wnukowi Wiesi jak należy sturlać się z górki. My rozsiadłyśmy się na górce i patrzyłyśmy na nasze oszalałe wiosną pieseły. Temperamenty aż strach, Kleks przywalał łapą albo i całym ciałem mikro Pauzę, ale ona się nie dawała. Nic a nic w niej nieśmiałości czy strachu. Wyszczerzała ząbki jak igiełki i podgryzała kuzyna tak, że mały Antoś stawał w obronie swojego psa. Potem kopanie w piaskownicy. Pauzie wystawała tylko biała kitka. Kleks był zazdrosny;
-- To moja piaskownica - poszczekiwał i przeganiał gościa.
-- Daj trochę, nie bądź taki - odgryzała się dama.
Pauza się nie poddawała, zaczynała kopać w drugim miejscu. Potem była gonitwa i znowu las za płotem, miejsce intymnych wycieczek naszych psów. Tu nie używałyśmy woreczków, wystarczyły piach i łopata. Maseczek też nie używałyśmy. Siedziałyśmy rozparte na tarasie niekoniecznie w dwumetrowej odległości, popijałyśmy kawkę i podziwiałyśmy widok skrzącego się w dole stawu pełnego ryb, słuchałyśmy ptasich treli, raj! Psy też tak myślały, poukładały się razem w naszych nogach zgodnie wyciągnięte, dyszące słońcem.
Martyna zmęczona powietrzem w pewnym momencie wstała, złapała mnie za rękę i pociągnęła. Wypiła kawę, zjadła ciasto, była na dwóch spacerach, ile można gadać?! Wracajmy do domu! Ciągnie mnie oporną do auta.
Wieś jest piękna ale wiosną moje miasto...Nad morzem spacery są też cudowne. Takie jak dzisiaj o 6 rano. Wtedy nie ma ludzi. A na plaży nikogo. Tylko grupka mewek. Pauza boi się szumiących, biegnących ku niej fal, uskakuje jak żabka. Nie da się jej przekonać, żeby zamoczyła chociażby czubek łapki. Za to łatwo zaprzyjaźnia się z innymi pieskami. Z rudą piękną spanielką chyżo biega po nadmorskim trawniku.
Dzień był pracowity. Zbliża się koniec roku szkolnego, oceny proponowane wystawione i zaczyna się... Prac coraz więcej do sprawdzania i rodziców coraz więcej do rozmawiania on-line oczywiście.
Założenia zawsze te same, a szczególnie w trudnym czasie pandemii. Przepuścić, usprawiedliwić, wyciągnąć, podwyższyć. Zawsze na korzyść ucznia.
I jeszcze obiad na jutro. Przyjdą dzieci i wnuki. Trzeba się przygotować. A wieczorem niespodzianka. Moja najlepsza koszula nocna wygryziona w dwóch miejscach na udach. Pies śpi, Martyna śpi, mąż śpi... i nawet pozłościć się nie ma na kogo. Pójdę spać bez koszuli...w pidżamie. I też pięknie. Nic nie jest w stanie popsuć mi mojego małego szczęścia, nawet jak jest trochę dziurawe by Pandemia.
piątek, 22 maja 2020
wtorek, 19 maja 2020
poranek dzień następny w moim mieście ...
Moje miasto o poranku jest piękne. Tak dawno nie przyglądałam mu się uważnie. Zaniedbałam je.
Krzyk mew od zawsze mi towarzyszy. Wychodzę 6.30 z Pandemią na smyczy. Kropi. Sunia siada zdumiona. Nie chce wyjść za bramę. Podnosi ku mnie oburzone zezowate oczy:
-- Jak możesz mi to robić! Przecież pada mi na łeb, a trawa jest mokra!
-- Trawa? Jaka trawa? Ten kawalątek przed kamienicą, oblegany na ławeczkach w słoneczne niedzielne południa przez sąsiadów?!
-- Ale to ludzie.
-- No, ludzie są sympatyczni, szczególnie dla takich szczeniaczków jak ty.
-- Bo ja jestem ich bratem a właściwie siostrą młodszą? - psina macha ogonkiem z białą kitką, potwierdzając koncepcję niejakiego Franciszka.
-- Nie martw się, jakby co posprzątam, noszę te zielone torebki i ...chodź, popatrzymy na miasto, moje miasto, a teraz i twoje. Tu widzisz już za rogiem był ogródek przedszkolny. Rosły piękne stare drzewa a dzieci ze śmiechem biegały po alejkach. Psom nie wolno było tam wchodzić co prawda, ale drzewa szumiały. I nic nie zaciemniało o poranku widoku z okien wyższych pięter mojego domu. A teraz co? Bank, wielkie gmaszysko! A tu obok było słynne kino "Atlantic". Umawiałam się przed nim na randki z chłopakami.
-- Co to randki?
-- Zobaczysz jak urośniesz. Teraz przez to kino spać nie mogę do rana. Dyskoteki, pijackie krzyki, taksówki nad ranem. Policja! Cały weekend!
-- A tam z tyłu jakaś trawka...
-- Jakaś....alejki z wybojami i kurzem, trawniki w psich odchodach nie sprzątanych przez właścicieli, pijacy na ławeczkach. Wieczorem strach! Teraz pusto! I pomyśleć, że kiedyś zjeżdżałam z tych górek na sankach! I moje córki też! Chociaż już były zabudowane przez te paskudne garaże w ruinie obecnie!
-- Nie chodźmy tam! Boję się pijaków!
-- Ja też Pauzuniu, do nogi. Chodź przejdziemy się ulicami mojego miasta. Jest piękne!
Pies przystaje zdumiony. Trzy maleńkie spłachetki wytartej i obsranej trawy przed ekskluzywnym nowym budynkiem, zapełniającym skrzętnie podwórko mojej przyjaciółki z klasy Kasi nie są dla niej zachęcające.
-- No chodź! Tu widzisz była kiedyś Moda Polska, taki ekskluzywny sklep. Moja mama pamiętam kupiła tam suknię balową z odkrytymi plecami z szarego lnu, z haftem kaszubskim na przodzie. Ta suknia zrobiła furorę za granicą, gdy rodzice poszli na "jakiśtam" raut. I ja też jako nastolatka kupiłam sobie tęczową rozkloszowaną sukienkę, zamiast roweru. Była droga i miałam wybór. Padło na sukienkę. Jak ja pięknie w niej wyglądałam w zaplecionych w koronę warkoczach. Sama Maryla Rodowicz nie mogła oderwać ode mnie wzroku w Grand Hotelu podczas sopockiego festiwalu. A tu na rogu kwiaciarnia. Uwielbiam kwiaty. Najchętniej cały balkon bym nimi obwiesiła, ale nie mogę, bo nie będzie miejsca ani na podusię dla ciebie, ani na miejsce dla Kropka, ani na pranie. Znam się na kwiatach, w końcu mam dyplom florystki i pracowałam parę lat w kwiaciarni na końcu tej ulicy. A na jej rogu wciąż stoi Dom Rzemiosł, w który mieścił się kiedyś mój Teatr Dramatyczny. Chciałam zostać aktorką i uczęszczałam do Studium Aktorskiego.
Pauzę nic nie obchodzą moje opowieści. Chce wracać do domu. Betonowa pustynia pod stopami jest mokra, na jezdni pojawiły się pierwsze samochody. Wchodzimy do piekarni. Tu sunię witają uśmiechnięte sprzedawczynie. Pauza macha ogonkiem, wszyscy są dla niej tacy mili, rozpływają się wprost nad jej szczenięcą urodą.
-- Byle się nie posikała ze szczęścia - myślę i kupuję cztery bułki.
Mijamy sąsiednią kamienicę. Pauza vel Pandemia przysiada w bramie. Może chce wejść na podwórko, na którym jej pani skakała z kolegami i koleżankami z klasy przez skakankę i stylowo zwisała z trzepaka. No i oczywiście wracała do domu przez płot, za co była usilnie ścigana przez dozorczynię. Teraz w mieszkaniu bliźniaków mieścił się...bank. Tak jak i trzeci z kolei na przeciwko. Wielki stary gmach w stylu art deco, od lat niszczał smętnie niezagospodarowany na sprzedaż. A teraz w jego cudownym ogrodzie developer stawia nowoczesny wieżowiec. Lokalizacja w centrum miasta a nie zabytek zadecydowała o zakupie. Ogród bankowy i tak był niedostępny dla dzieciaków z okolicy, ale w banku pracowała mama i czasami wchodziłam do środka, by podziwiać piękny marmurowy holl i wysokie kolumny. Obok też był zielony placyk z ławeczkami. Teraz po nim nie ma śladu, tu stoi mało uczęszczany dom handlowy Kwiatkowski z pomnikiem budowniczego Gdyni, równie szarym co otoczenie. "My Polacy lubimy pomniki" - przypomina mi się fragment wiersza Gałczyńskiego, bo uświadamiam sobie, że to drugi na niewielkim odcinku prostopadłych ulic. Przechodzimy obok kultowej kiedyś "Cyganerii" teraz głuchej i ciemnej, zamkniętej na trzy spusty z powodu pandemii.
Docieramy na podwórko. Na nasz trawnik. Szybko i po sprawie wracamy mokre do domu.
Moje miasto jest piękne - powtarzam i uświadamiam sobie, że miasta z moich wspomnień już nie ma.
Krzyk mew od zawsze mi towarzyszy. Wychodzę 6.30 z Pandemią na smyczy. Kropi. Sunia siada zdumiona. Nie chce wyjść za bramę. Podnosi ku mnie oburzone zezowate oczy:
-- Jak możesz mi to robić! Przecież pada mi na łeb, a trawa jest mokra!
-- Trawa? Jaka trawa? Ten kawalątek przed kamienicą, oblegany na ławeczkach w słoneczne niedzielne południa przez sąsiadów?!
-- Ale to ludzie.
-- No, ludzie są sympatyczni, szczególnie dla takich szczeniaczków jak ty.
-- Bo ja jestem ich bratem a właściwie siostrą młodszą? - psina macha ogonkiem z białą kitką, potwierdzając koncepcję niejakiego Franciszka.
-- Nie martw się, jakby co posprzątam, noszę te zielone torebki i ...chodź, popatrzymy na miasto, moje miasto, a teraz i twoje. Tu widzisz już za rogiem był ogródek przedszkolny. Rosły piękne stare drzewa a dzieci ze śmiechem biegały po alejkach. Psom nie wolno było tam wchodzić co prawda, ale drzewa szumiały. I nic nie zaciemniało o poranku widoku z okien wyższych pięter mojego domu. A teraz co? Bank, wielkie gmaszysko! A tu obok było słynne kino "Atlantic". Umawiałam się przed nim na randki z chłopakami.
-- Co to randki?
-- Zobaczysz jak urośniesz. Teraz przez to kino spać nie mogę do rana. Dyskoteki, pijackie krzyki, taksówki nad ranem. Policja! Cały weekend!
-- A tam z tyłu jakaś trawka...
-- Jakaś....alejki z wybojami i kurzem, trawniki w psich odchodach nie sprzątanych przez właścicieli, pijacy na ławeczkach. Wieczorem strach! Teraz pusto! I pomyśleć, że kiedyś zjeżdżałam z tych górek na sankach! I moje córki też! Chociaż już były zabudowane przez te paskudne garaże w ruinie obecnie!
-- Nie chodźmy tam! Boję się pijaków!
-- Ja też Pauzuniu, do nogi. Chodź przejdziemy się ulicami mojego miasta. Jest piękne!
Pies przystaje zdumiony. Trzy maleńkie spłachetki wytartej i obsranej trawy przed ekskluzywnym nowym budynkiem, zapełniającym skrzętnie podwórko mojej przyjaciółki z klasy Kasi nie są dla niej zachęcające.
-- No chodź! Tu widzisz była kiedyś Moda Polska, taki ekskluzywny sklep. Moja mama pamiętam kupiła tam suknię balową z odkrytymi plecami z szarego lnu, z haftem kaszubskim na przodzie. Ta suknia zrobiła furorę za granicą, gdy rodzice poszli na "jakiśtam" raut. I ja też jako nastolatka kupiłam sobie tęczową rozkloszowaną sukienkę, zamiast roweru. Była droga i miałam wybór. Padło na sukienkę. Jak ja pięknie w niej wyglądałam w zaplecionych w koronę warkoczach. Sama Maryla Rodowicz nie mogła oderwać ode mnie wzroku w Grand Hotelu podczas sopockiego festiwalu. A tu na rogu kwiaciarnia. Uwielbiam kwiaty. Najchętniej cały balkon bym nimi obwiesiła, ale nie mogę, bo nie będzie miejsca ani na podusię dla ciebie, ani na miejsce dla Kropka, ani na pranie. Znam się na kwiatach, w końcu mam dyplom florystki i pracowałam parę lat w kwiaciarni na końcu tej ulicy. A na jej rogu wciąż stoi Dom Rzemiosł, w który mieścił się kiedyś mój Teatr Dramatyczny. Chciałam zostać aktorką i uczęszczałam do Studium Aktorskiego.
Pauzę nic nie obchodzą moje opowieści. Chce wracać do domu. Betonowa pustynia pod stopami jest mokra, na jezdni pojawiły się pierwsze samochody. Wchodzimy do piekarni. Tu sunię witają uśmiechnięte sprzedawczynie. Pauza macha ogonkiem, wszyscy są dla niej tacy mili, rozpływają się wprost nad jej szczenięcą urodą.
-- Byle się nie posikała ze szczęścia - myślę i kupuję cztery bułki.
Mijamy sąsiednią kamienicę. Pauza vel Pandemia przysiada w bramie. Może chce wejść na podwórko, na którym jej pani skakała z kolegami i koleżankami z klasy przez skakankę i stylowo zwisała z trzepaka. No i oczywiście wracała do domu przez płot, za co była usilnie ścigana przez dozorczynię. Teraz w mieszkaniu bliźniaków mieścił się...bank. Tak jak i trzeci z kolei na przeciwko. Wielki stary gmach w stylu art deco, od lat niszczał smętnie niezagospodarowany na sprzedaż. A teraz w jego cudownym ogrodzie developer stawia nowoczesny wieżowiec. Lokalizacja w centrum miasta a nie zabytek zadecydowała o zakupie. Ogród bankowy i tak był niedostępny dla dzieciaków z okolicy, ale w banku pracowała mama i czasami wchodziłam do środka, by podziwiać piękny marmurowy holl i wysokie kolumny. Obok też był zielony placyk z ławeczkami. Teraz po nim nie ma śladu, tu stoi mało uczęszczany dom handlowy Kwiatkowski z pomnikiem budowniczego Gdyni, równie szarym co otoczenie. "My Polacy lubimy pomniki" - przypomina mi się fragment wiersza Gałczyńskiego, bo uświadamiam sobie, że to drugi na niewielkim odcinku prostopadłych ulic. Przechodzimy obok kultowej kiedyś "Cyganerii" teraz głuchej i ciemnej, zamkniętej na trzy spusty z powodu pandemii.
Docieramy na podwórko. Na nasz trawnik. Szybko i po sprawie wracamy mokre do domu.
Moje miasto jest piękne - powtarzam i uświadamiam sobie, że miasta z moich wspomnień już nie ma.
poniedziałek, 18 maja 2020
cd.zapisków
Dzień
o rzesz...ków
Pauza
vel Pandemia dostała trzecie imię – Panda od p.męża. Trafnie!
Te jej psotne oczęta otoczona czarną
obwódką i łzawy wzrok, gdy spsoci… A w tym jest mistrzynią!
Fizjologia rozprzestrzeniona na dywany, koce, parkiet...to tylko
fizjologia, ale jej apetyt na pogryzanie wszystkiego w zasięgu
wzroku nie mniej trudny do spacyfikowania. Nie
wspomnę tych wszystkich podziurawionych skarpetek i ponadgryzanych,
nie w porę schowanych butów, porozrzucanych kartek i książek.
Tych mam pod dostatkiem. Ofiarą
padła noga od antycznego stołu, po
moich dziadkach,
stojącego w salonie. Ja tu sobie lekcje skrobię – to znaczy
gadam do monitora te cztery-pięć godzin z przerwami, a ona taka
grzeczniutka pod stołem: „chrup, chrup, chrup….” Myślałam,
że z radością obgryza kosteczkę od pana, który cieszy się, gdy
sunia macha ogonem na jego powrót do domu i przysmaczek wyciągany z
zakamarków siatkowych. A tu owszem, kostka zżarta i kawałek
pięknie rzeźbionej nogi stołu. No cóż, nakrzyczałam,
przykryłam stół długim do ziemi obrusem i udaję że nie widzę.
To
moja stara wypróbowana metoda: nie widzę niedomytych okien, kurzu
na bufecie, sterty piętrzących się prac...przecież nie uciekną
do jutra, zdążę jeszcze się nimi nadenerwować. Dla zachowania
równowagi duchowej i pokojowych myśli wsypałam do miseczki
orzeszki w karmelu. Taki mały grzeszek obżarstwa. Skubałyśmy z
Martynką zgodnie. Nie za dużo nie za mało. W sam raz.
Podczas
lekcji znowu afera! Ktoś kogoś wyłączył, komuś nie działa
mikrofon, ktoś tam pisze na chacie niekoniecznie na temat. Mamusia
w tle słucha, co też
ten nauczyciel..., uczennica robi głupie miny, bo rodzicielka
słucha. Uczeń
zajmuje się młodszym rodzeństwem w czasie lekcji, bo mama w
kuchni, na zakupach, w toalecie. Ojciec
krzyczy coś tam w tle do syna. Słyszę : „ Mówię do ciebie...”
i odzew „Mam lekcję!”. Wyciszam uczennicę, której mamusia
pracuje równocześnie na drugim komputerze i podaje dane
korporacyjne. Myślę sobie, że trudno tak na kupie siedzieć 24H i
wszystko robić razem. Szczególnie, gdy to jeden pokój. Przerwa,
wychodzę po kawę do kuchni. Wracam, zaraz następna lekcja. I co
widzę?! Pauzunia na stole zajada nasze orzeszki w karmelu!
„Wynocha” - wrzeszczę, i zaraz zastanawiam się, czy aby na
pewno wyłączyłam fonię. No, nauczyciel nie może być
nieopanowany, nie może używać wulgaryzmów typu:
„Ożesz...ku”...Musi być stabilny emocjonalnie, empatyczny,
nawet wtedy, gdy rodzic dzwoni późnym wieczorem, próbując wywrzeć
presję, by podwyższyć synowi ocenę na koniec roku, bo „on nie
wierzy we własne siły”. Oczywiście przeze mnie nie wierzy, a
jakże! Za surowa, wymagająca, za miła, za delikatna, za bardzo,
za mało,
za dużo,
za….No cóż i tak mam wrażenie, że ostatnie dwa miesiące –
jak ten czas leci – namnożyło mi się bardzo dobrych prac
domowych i że ocenę roczną ostatecznie wystawiam rodzicom!
Tak,
dwa miesiące i Pauza urosła dwukrotnie. Gdy przybyła do nas
ważyła półtora kilograma, teraz trzy i pół, może już
wychodzić na cały etat na dwór, bo jest po trzecim szczepieniu i
na wściekliznę też. Nabyłam dla niej obrożę przeciw kleszczom…
i zapłaciłam w sumie ponad trzysta złotych. No, no...wszystko
podrożało w sklepach, usługi również.
I
jeszcze sforsowanie barykady w łazience. Najpierw Pauza obgryzała
wiklinowy kosz na pranie, wstawiłam więc go do kąta i zasłoniłam
stołeczkiem. Działało przez tydzień. Dzisiaj sunia wskoczyła
na stołeczek, na kosz, na pralkę i wyżarła z pojemnika swoją
karmę! „Ożesz...” gdzie mam wstawić kosz? Do salonu? A
stół? Jednym słowem „na psa urok!” Ta nasza sunia rozstawia
nas po kątach!
poniedziałek, 11 maja 2020
cd. Zapisków z czasów pandemii.
Dzień
następny
I
wszystkie te zakazy i nakazy. I wóz z megafonem wypowiadający
stentorowym tonem:
– Uprasza
się o pozostanie w domu!
– Zostańcie
w domu!
I
coraz gorsze wieści! I teoria spisku! I wielcy tego świata
zarabiający na pandemii! I wybory! I chińskie laboratorium, które
wypuściło to świństwo na świat. I nietoperze!
I
bądź tu mądry i pisz wiersze!
A
ja to głupia jestem, i jednym uchem słucham a drugim wypuszczam!
Rano wolę posłuchać krótkiego i na temat spichu ulubionego
pastora a potem coś mądrego przeczytać z Księgi. Sprzątnąć
łazienkę, zmienić matę, pozbierać psie kupki, wytrzeć podłogę,
otworzyć okno,włączyć wentylator, nakarmić kota i psa. Może to
wszystko w jakiejś odwrotnej kolejności, bo jeszcze tradycyjnie
śniadanko w łóżeczku...no i spacerek. Przymierzam się do
spacerków jak do jeża. Bo to strasznie rozleniwiłam się przez
ostatnie lata. Zero sportu! I teraz na stare lata zachciało się
babie psa. A dupka ciężka, przyrosła do kanapy. A ileż to razy
Piotruś zachęcał do morsowania! A ja ciągle te wymówki, bo
kościół, bo Martyna… Prawda jest jednak inna...Lenistwo,
gnuśność taka zapyziała, ciepełko domowych pieleszy! Gotowanie,
sprzątanie, kwiatki na stole, rodzina w niedzielę po kościele na
obiedzie, rutyna, rutyna i nuda!
I
nagle zmiana! Powolna! 5.30 pobudka! Piszczy żałośnie to małe
na krzywych łapach i nie ma zmiłuj, bo w nocy nie spałam, bo
wstawałam, bo Martyna...I znowu te wymówki, że regularnie to
zacznę po trzecim szczepieniu wychodzić, a teraz to tylko tak
socjalnie, dla oswojenia z otoczeniem.
To
wszystko prawda, bo Pauza vel Pandemia mała boi się miasta jak
choroby! Nie dziwię się jej! Brudno, podwórko i auta obsrane
przez gołębie i mewy, rano ich krzyk przyprawia o palpitacje i
zniżają lot...mogłyby takie maleństwo porwać i pożreć na
surowo...toż to waży półtora kilo zaledwie. Samochody, megafony,
zgrzyty, nieznane odgłosy, wielkie psy...Świat psiego niemowlaka
przeraża. Pauzunia podkula ogonek z białą kitka na końcu, chowa
się za moją nogą i nieśmiało wygląda, serduszko jej wali, mało
nie wyskoczy...ciągnie do domu.
Następnego
dnia wyciągam autko i jadę z nią nad morze. Tu jej się podoba,
zaczyna nawet nabierać tempa w chodzeniu. Ale szybko się męczy.
Chce wracać, przysiada i patrzy na mnie zagubionym wzrokiem jakby
mówiła:
– Do
czego kobieto mnie zmuszasz?!
A
ja patrzę w te jej małe zezowate i łzawe oczęta i myślę:
– Do
czego ty mnie jeszcze zmusisz?
I
już widzę świetlaną przyszłość jak to, no może nie biegamy,
ale ranną porą szybkim krokiem przemierzamy bulwar w tę i z
powrotem i bez zadyszki docieramy do domu. Ach jaka ja będę
szczuplutka! Wracam dumna z siebie i Pauzy do domu. Mąż zdziwiony
podnosi wzrok znad gazety.
– Tak
szybko? - dziwi się. – Znad morza w dwadzieścia minut?
Skruszona
przyznaję, że podjechałam autem i byłam poza tym znacznie dłużej.
Widzę potępienie w męskim oku. No cóż, a kto powiedział, że
będzie łatwo? W czasach pandemii z Pandemią?
Dzień
zazdrości i rymowania
Jedziemy
w odwiedziny do Pandemii rodziny. Nawet fajnie mi się zrymowało.
Moja rodzina według krwi w kwarantannie tkwi. Zięć wrócił do rodziny z Danii-Norwegii-Holandii. Dwa tygodnie w domu. Trzeba poprzestać
na kontakcie telefonicznym, a wnuki oglądać tylko na you tubie albo
watsupie. Takie czasy. A więc pozostaje psia rodzina. Jak tam
Kleksik braciszek Pandemii czyli Pauzy?
W
Starkowej Hucie czekali na nas z obiadkiem. Psy dopadły do siebie,
obwąchały i zaczęła się gonitwa po podwórku. Pisk, wrzask, i
pod nogami kłębowisko. Rudy kocur przystanął zadziwiony.
– Czy
mi się w oczach dwoi? Był jeden a są dwa! - stał dłuższą
chwilę, po czym wziął nogi za pas, żeby te dwa wariaty go nie
staranowały.
No
cóż, miejska sunia nie ma startu do wiejskiego psiska. Podobno
Kleksik dożywiał się dodatkowo w przydomowym kompostowniku, więc
teraz jest dwa razy większy od Pauzy. Ale ta miejska mikruska wcale
nie ma mniejszego bojowego ducha. Walczy z bratem, co rusz
przywalającym ją ciężką łapą ku ziemi.
– Tu
twoje miejsce, ja tu rządzę! To moje terytorium! - Kleks dumnie
reprezentuje stanowisko całego męskiego rodu.
Jednak
Pauza nie jest dłużna. Wyszczerza ząbki igiełki, piszczy i
dzielnie walczy. W końcu zakurzona, wytytłana w kurzu idzie
odwiedzić razem z nami swoje przyszłe letnie pomieszkanie.
Obwąchuje trawniczek przed bungalowem i teraz ona zostawia pamiątkę
– pierwszą na świeżym powietrzu zrobioną kupkę! Hurra, pani
cieszy się i chwali pieska, gospodarze, którzy w międzyczasie
nauczyli już Kleksika chodzić do pobliskiego lasku za potrzeba, tym
razem gościowi wybaczają. Ale uważaj sunia, musisz tu przyjeżdżać
częściej i brać przykład ze starszego o cztery dni kuzyna!
Po
dłuższej dyskusji i konfrontacji obu piesełek dochodzimy do
wniosku, że to nie rodzeństwo a kuzynostwo. Kleks urodził się
cztery dni wcześniej! Nic więc dziwnego, że jest większy.
Oddycham z ulgą, a więc nie karmię jej marnie, chociaż nie mam
kompostownika! Wsiadamy wymęczeni świeżym powietrzem, spacerem,
towarzystwem.
– Ach
mieszkać na wsi! - marzę. Piesek na swobodzie, kot własnymi
ścieżkami, Martynka na spacerze bez maski, obiad w miłym
towarzystwie na tarasie, ile to potrzeba do szczęścia? Niewiele.
Tylko czy to nie jest tak, że pragnie się tego, czego akurat brak?
Subskrybuj:
Posty (Atom)