Blog Beaty Jaskuły-Tuchanowskiej

poezja i proza życia

wtorek, 28 kwietnia 2020

zapiski z czasów pandemii czyli dzień piaty...dziesiąty



Dzień piąty….i dziesiąty

Szkolenia, szkolenia, rady...któż z nas nauczycieli ich nie lubi? Oczywiście sarkazm w dobie korono wirusa jest nie na miejscu. Siedzi sobie człowiek na takim szkoleniu, w domku, w ciepełku i te dwie, trzy, cztery godzinki...jak z bicza trzasł...mijają. Ach ci nauczyciele to mają dobrze, nic nie robią.
Zadają tylko niepotrzebnie tyle prac do domu, a potem sprawdzają, sprawdzają, spra….i wysiadł mi komputer. Chyba przegrzał się na łączach. Tak jak i ja. Bo o ile w szkole staram się ograniczać prace domowe, bo w końcu tyle mam innych możliwości ocenienia ucznia: odpowiedzi, lektury, aktywności, prace na lekcji, wiersze, itd. to teraz skazana zostałam wręcz na górę prac do sprawdzenia. Wymyślam więc nowe narzędzia, bo na przykład jak mam sprawdzić zaległy wiersz i samodzielną jego recytację? Otóż myślałam, myślałam i….wymyśliłam. Przecież młode pokolenie jest dużo sprawniejsze techniczne od pokolenia nauczycieli. Teraz niech więc oni nagrają dla mnie filmik na you tube z własną produkcją a ja ich ocenię.
Męczy mnie bowiem fakt, że ja tu się produkuję jak jakaś gwiazda filmowa w pełnym makijażu od rana a oni sobie napoje przed ekranem popijają w pidżamach, zajadają płatki śniadaniowe, wychodzą do toalety, rozmawiają z młodszym rodzeństwem właśnie podnoszącym rozczochraną głowę z posłania w tle kadru lub bawią się w najlepsze z kotem-psem-chomikiem-rybkami, dyskutują z rodzicami, wyłączają sobie nawzajem głos...W końcu zostaję na polu bitwy sama, a właściwie tete a tete z kamerą i głośnikiem. Nota bene istniejącymi tylko dzięki mojemu p.mężowi, który ni z gruszki ni z pietruszki, gdy już poddałam się rozpaczy po dwóch dniach z informatykiem szkolnym, czyszczącym mój stary komputer, a raczej jego zwoje z nadmiaru epic games, zainstalowanych przez mojego uroczego wnuka, z tysiąca testów i sprawozdań blokujących pamięć i miejsce, z zainstalowanych kamer i głośników przez córkę, które i tak nie działały, i wyciągnął z przepastnej swej szafy laptopa i stwierdziwszy, że i tak go nie potrzebuje, wręczył mi go od niechcenia. Dostałam go na marginesie, bo wnuk takiego chłamu nie chciał. Zbiera kaskę na porządny sprzęt do gier i...nauki, oczywiście.
A więc ja tu walczę przed staro-nowym laptopem codziennie od rana, potem biegnę do e-dziennika w stacjonarnym, żeby to wszystko pozapisywać, a w między tak zwanym czasie sprawdzam tony prac, przeklinając pod nosem, że nie zostałam wuefistą lub chociażby panią od religii. Ale nie, chciało mi się literatury, poezji...no to mam! Zamiast szczupłej sylwetki, obłe ciało i przegrzane zwoje mózgowe.
Do tego w tle ciągle słyszę zza ściany: „Pauza nie wolno, zostaw, puść”! To Bożenka, przyjaciółka i sąsiadka, terapeutka Martynki na czas mojej pracy, opędza się od uroczej suni, która tak doskonale zaaklimatyzowała się w nowym domku, że poznaje go i jego mieszkańców organoleptycznie podgryzając kogo i co się da. Istna Pandemia a nie Pauza! Bo przy niej przerwy nie ma, przerwy czyli pauzy. Ciągle kupa, siku, kupa w wybranych już miejscach domu i gonitwy z kotem za plecami po meblach i parapetach. Straty: lampa witrażowa, bo stała na miejscu nasłonecznionym na parapecie, na którym lekko rozepchnął się Wielokropek – Bambaryła, cztery skarpetki, fartuch Martyny, dywanik w kuchni, narożnik mojego notesu i dziennika podręcznego.
No i wychodzenie na dwór, które jest zakazane i nie wskazane dla zwykłych ludzi, konieczne dla zwierząt i osób niepełnosprawnych. A wychodzenie w tandemie z małym psem na smyczy, trzymanej w jednej ręce i osobą niepełnosprytną ruchowo to nie lada ekwilibrystyka. Zataczamy się z lekka, okręcamy dookoła osi. Ale nie, uparłam się, że je nauczę wychodzić razem. Na razie boli mnie prawe i lewe ramię! P.mąż nadal nie podejmuje wyzwania, w końcu nie chciał psa, to był mój pomysł. Ale nie tracę nadziei, widzę jak uśmiecha się, gdy bierze niesforne szczenię na ręce. Pauza-Pandemia jest cudna! Je z wielkim zaangażowaniem. Każdy posiłek trwa zaledwie sekundy, potem szybko biegnie do kuchni, żeby sprawdzić, czy aby na pewno Wielokropek – Bambaryła, którego miskę musiałam przestawić na drabinkę, zjadł już wszystko. A może mu coś zleciało? No i my wszyscy też czekamy, żeby jak najszybciej nam zleciało to oczekiwanie na kawałek normalności. Na powrót do szkoły, pracy, codziennej rutyny, kina, spotkań towarzyskich, po prostu życia bez pandemii i zakazów, lęku i wielkiej niepewności.

piątek, 24 kwietnia 2020

zapiski z czasów pandemii...cd.


dzień szósty

Przygotowałam cztery filmiki na youtu.be. Strasznie się zestresowałam. Pierwszy chyba dopiero za trzecim podejściem. Jako kobieta pełna empatii nie mogłam wyczuć publiczności. Uśmiechałam się jak zwykle, ale w lustrzanym odbiciu ekranu z przerażeniem widziałam tylko zmarszczki i pogłębiająca się bruzdę nosową, pięknie nazwaną bruzda marionetki przez znawców estetyki kosmetycznej. Twarz starej kobiety, więc uśmiechałam się pomimo, tłumaczyłam, opowiadałam swoim niewidocznym uczniom. Zastanawiałam się ilu z nich obejrzy filmik, ilu odrobi zadanie, które tak pieczołowicie omówiłam według wszelakich prawideł sztuki. Czułam się niezwykle zmęczona. Jutro znowu szkolenie zdalnego nauczania w nowym programie. Tylko gdzie ja go zainstaluję. Kamery brak, głośniki od lat nieczynne, stary komputer bez miejsca na dysku, bo zawalony książkami własnego twórstwa, pracami, testami, opowiadaniami. Gdzie to się zmieści. Telefony urywały się od rana.
Proszę pani, nie dam rady. Mam czwórkę dzieci. Bliźnięta czteroletnie, jedno niepełnosprawne i syn z wszystkim możliwymi dys...u pani w klasie, jeden telefon, mój. A terapeuci to codziennie przysyłają mi ćwiczenia i straszą, ze syn się uwsteczni jak nie będę z nim ćwiczyć.
Proszę pani, pracuje zdalnie a w tym czasie syn ma mieć lekcje. Nie ma swojego komputera…
Proszę pani, zapisała pani pracę na dwa tygodnie, a teraz nauczanie zdalne?
Proszę pani...a moja córka uważa że to wakacje i za nic w świecie nie jestem w stanie jej zagonić do lekcji…
Proszę pani, jestem pielęgniarką i chodzę do pracy na zmiany, syn w tym czasie sam w domu...martwię się...ma w końcu dziesięć lat…
Pocieszałam, dawałam nadzieję, że wkrótce to zawieszenie, odizolowanie, zamknięcie szkoły się skończy, chociaż racjonalnie spodziewałam się raczej zaostrzeń rygorów. Przebąkiwano, że pandemia to nie dwa, cztery tygodnie, ale zamknięcie szkół do wakacji, albo i dłużej. Wyobraziłam sobie te wszystkie pracujące matki z dwójką, trójką dzieci w jednym pokoju, pracujące zdalnie...Sama ledwo pracowałam. Jedna terapeutka z Nowego Portu, posiadająca trójkę dzieci zapowiedziała, że nie przyjedzie, bo musi być z dziećmi, druga z Rumii emerytka tłumaczyła się swoim wiekiem i możliwością zarażenia w środkach komunikacji miejskiej, została mi więc Oliwka-miłośniczka psów z Wejherowa, która ochoczo wraz z moim dzieckiem wsiadła do samochodu, by udać się po nowego domownika.
Po drodze zastanawiałyśmy się nad wyborem imienia. Kocur Wielokropek miał imię nadane mu przez wnuka a więc może jakiś znak przystankowy? Bo to ja nauczycielka i niespodziewana przerwa w życiu...Myślnik, Wykrzyknik, Kropka odpadały po kolei, bo albo nie ten rodzaj albo zbytnie podobieństwo do kocurka.
Wiesia nadała swojemu psiakowi imię z mojego opowiadanka dla dzieci – Kleksik, a ja…
Gdy dojechałyśmy do hodowli i pani zobaczyła nas w takim zestawie, mimo zagrożenia wirusem przybyłych po psa, była w szoku. Obniżyła nawet cenę. Szczególnie z powodu niepełnosprawności Martynki. Wiele osób czuje się zażenowanych jej chorobą. Pytają z lękiem o to ile ma lat, co będzie z nią dalej. Nie na wszystkie pytania jestem w stanie odpowiedzieć, sama ich nie znam. Mogę jedynie zaufać Bogu, że zatroszczy się o los mojego dziecka, gdy mnie zabraknie, chociaż ze swojej strony staram się zabezpieczyć jej jak najlepsze warunki życia na tyle na ile to możliwe w naszym kraju i czasach.
Obejrzałyśmy kojce z rodzicami naszej suni a także inne rasy oprócz beagli, berneńczyki, borderki, retriwery...Ale gdy zobaczyłyśmy maleństwo z podkręconym lekko maleńkim ogonkiem, zakończonym białą kitką, zakochałyśmy się wszystkie trzy od pierwszego wejrzenia. Cały dotychczasowy niepokój, który towarzyszył mi w drodze, pytania jak sobie poradzę, i co powie na nowego domownika mąż, dla którego miała to być niespodzianka, minął w obliczu tego małego szczęścia na krzywych nóżkach,
I tak oto wracałyśmy już w cztery do domu pełne szalonych planów jak to będziemy teraz spacerowały po lesie, biegały po bulwarze i w ogóle...gdy tylko oczywiście nasze psie niemowlę zostanie odpowiednio zaszczepione i wychowane. Wszystko wydawało się teraz radośniejsze i łatwiejsze do przejścia, nawet w okresie pandemii.


dzień piąty

Oj, nie przywitał nas radośnie pan mąż. Akurat stał na podwórzu – studni naszej kamienicy. Gdy otworzyły się drzwi auta z uśmiechem podszedł i nagle odskoczył jak oparzony.
Co to jest? - zapytał zobaczywszy kontener.
Piesek malutki beagielek – szepnęłam jak gdyby nigdy nic.
Mały pieseł jakby wyczuł napiętą atmosferę i zapiszczał pojednawczo, chociaż całą godzinną podróż prawie przespał ukołysany szumem silnika. No może nie całkiem, najpierw ochrzcił samochód i kontener podłużnym rzygiem i przeraźliwym skomleniem. Nic dziwnego porzucał oto gwałtownie i ostatecznie swój bezpieczny dom i udawał się w nieznane z trzema obcymi babami. Ale Oliwka go uśpiła skutecznie, wziąwszy paczkę na kolana, głaszcząc i przemawiając uspokajająco.
Pan mąż zmarszczył brew. Zawsze przychodziło mu to łatwo. W końcu jak typowa ekstrawertyczna rodzinka wszystkie emocje mieliśmy na czubku nosa.
Zwariowałaś?! - zapytał retorycznie.
Prosiłam, żebyś pojechał ze mną po pieska.
Myślałem, że żartujesz. Jeśli sądzisz, że ja będę się nim zajmował to się grubo mylisz - stwierdził i odszedł w siną dal.
Nie przejęłam się za bardzo. W końcu to mój pies. Ja podjęłam decyzję, ja poniosę konsekwencje. Dam radę. Jak zwykle. A mąż...jak zwykle przewietrzy głowę i wróci… Z kim będzie mu tak źle jak ze mną?
Wtoczyłyśmy się do domu. Kot Wielokropek najeżył się na progu niczym ogromna puchata poducha pokryta poszewką z różnoplamiastej sierści. Piesek nieświadomy niebezpieczeństw nowego domu lękliwie obwąchiwał nowe kąty. Mały czarny nosek pracował wytrwale.
Rozłożyłam zakupy zrobione po drodze. Wyprany puchowy domeczek po kotce Bonifacencie ustawiłam na podgrzewanej podłodze w łazience – takie maleństwo potrzebuje ciepełka, nowe dwie miseczki, zaraz z wodą i odpowiednią karmą, maty w odpowiedniej odległości, żeby psiunio mógł z radością i bez skrępowania sikać do woli i załatwiać te grubsze sprawy. Zadzwoniłam do córki z drogi, więc już po chwili dwoje jej dzieci na wyrywki głaskało, nosiło i pieściło nowego domownika. Córka sceptycznie oceniała moje możliwości biegania z psem w przyszłości, znając moją a sportową postawę i tendencję do intelektualno-artystycznego spędzania czasu w pozycjach raczej horyzontalnych. Ale i ona nie oparła się maleństwu, które ufnie wsadziło jej główkę pod pachę i spojrzało w oczy załzawionym spojrzeniem zezowatych oczątek.
Dzień był męczący dla wszystkich. Wkrótce ułożyłam wszystkich domowników do snu. Poza mężem, który sam się ułożył, udając że ma serce trwałe jak głaz i tak tylko na moment wziął szczeniaczka, który zmieścił mu się w dłoniach. W domu zapadła cisza. Piesek wtulił się w ciepły kąt i do rana nawet nie zapiszczał. Prawdziwy cud!

środa, 22 kwietnia 2020

zapiski z czasów zarazy cd.


dzień czwarty

Przygotowałam cztery filmiki na youtu.be. Strasznie się zestresowałam. Pierwszy chyba dopiero za trzecim podejściem. Jako kobieta pełna empatii nie mogłam wyczuć publiczności. Uśmiechałam się jak zwykle, ale w lustrzanym odbiciu ekranu z przerażeniem widziałam tylko zmarszczki i pogłębiająca się bruzdę nosową, pięknie nazwaną bruzda marionetki przez znawców estetyki kosmetycznej. Twarz starej kobiety, więc uśmiechałam się pomimo, tłumaczyłam, opowiadałam swoim niewidocznym uczniom. Zastanawiałam się ilu z nich obejrzy filmik, ilu odrobi zadanie, które tak pieczołowicie omówiłam według wszelakich prawideł sztuki. Czułam się niezwykle zmęczona. Jutro znowu szkolenie zdalnego nauczania w nowym programie. Tylko gdzie ja go zainstaluję. Kamery brak, głośniki od lat nieczynne, stary komputer bez miejsca na dysku, bo zawalony książkami własnego twórstwa, pracami, testami, opowiadaniami. Gdzie to się zmieści. Telefony urywały się od rana.
Proszę pani, nie dam rady. Mam czwórkę dzieci. Bliźnięta czteroletnie, jedno niepełnosprawne i syn z wszystkim możliwymi dys...u pani w klasie, jeden telefon, mój. A terapeuci to codziennie przysyłają mi ćwiczenia i straszą, ze syn się uwsteczni jak nie będę z nim ćwiczyć.
Proszę pani, pracuje zdalnie a w tym czasie syn ma mieć lekcje. Nie ma swojego komputera…
Proszę pani, zapisała pani pracę na dwa tygodnie, a teraz nauczanie zdalne?
Proszę pani...a moja córka uważa że to wakacje i za nic w świecie nie jestem w stanie jej zagonić do lekcji…
Proszę pani, jestem pielęgniarką i chodzę do pracy na zmiany, syn w tym czasie sam w domu...martwię się...ma w końcu dziesięć lat…
Pocieszałam, dawałam nadzieję, że wkrótce to zawieszenie, odizolowanie, zamknięcie szkoły się skończy, chociaż racjonalnie spodziewałam się raczej zaostrzeń rygorów. Przebąkiwano, że pandemia to nie dwa, cztery tygodnie, ale zamknięcie szkół do wakacji, albo i dłużej. Wyobraziłam sobie te wszystkie pracujące matki z dwójką, trójką dzieci w jednym pokoju, pracujące zdalnie...Sama ledwo pracowałam. Jedna terapeutka z Nowego Portu, posiadająca trójkę dzieci zapowiedziała, że nie przyjedzie, bo musi być z dziećmi, druga z Rumi emerytka tłumaczyła się swoim wiekiem i możliwością zarażenia w środkach komunikacji miejskiej, została mi więc Oliwka-miłośniczka psów z Wejherowa, która ochoczo wraz z moim dzieckiem wsiadła do samochodu, by udać się po nowego domownika.
Po drodze zastanawiałyśmy się nad wyborem imienia. Kocur Wielokropek miał imię nadane mu przez wnuka a więc może jakiś znak przystankowy? Bo to ja nauczycielka i niespodziewana przerwa w życiu...Myślnik, Wykrzyknik, Kropka odpadały po kolei, bo albo nie ten rodzaj albo zbytnie podobieństwo do kocurka.
Wiesia nadała swojemu psiakowi imię z mojego opowiadanka dla dzieci – Kleksik, a ja…
Gdy dojechałyśmy do hodowli i pani zobaczyła nas w takim zestawie, mimo zagrożenia wirusem przybyłych po psa, była w szoku. Obniżyła nawet cenę za psa. Szczególnie z powodu niepełnosprawności Martynki. Wiele osób czuje się zażenowanych jej chorobą. Pytają z lękiem o to ile ma lat, co będzie z nią dalej. Nie na wszystkie pytania jestem w stanie odpowiedzieć, sama ich nie znam. Mogę jedynie zaufać Bogu, że zatroszczy się o los mojego dziecka, gdy mnie zabraknie, chociaż ze swojej strony staram się zabezpieczyć jej jak najlepsze warunki życia na tyle na ile to możliwe w naszym kraju i czasach.
Obejrzałyśmy kojce z rodzicami naszej suni a także inne rasy oprócz beagli, berneńczyki, borderki, retriwery...Ale gdy zobaczyłyśmy maleństwo z podkręconym lekko maleńkim ogonkiem, zakończonym białą kitką, zakochałyśmy się wszystkie trzy od pierwszego wejrzenia. Cały dotychczasowy niepokój, który towarzyszył mi w drodze, pytania jak sobie poradzę, i co powie na nowego domownika mąż, dla którego miała to być niespodzianka, minął w obliczu tego małego szczęścia na krzywych nóżkach,
I tak oto wracałyśmy już w cztery do domu pełne szalonych planów jak to będziemy teraz spacerowały po lesie, biegały po bulwarze i w ogóle...gdy tylko oczywiście nasze psie niemowlę zostanie odpowiednio zaszczepione i wychowane. Wszystko wydawało się teraz radośniejsze i łatwiejsze do przejścia, nawet w okresie pandemii.

niedziela, 19 kwietnia 2020

Zapiski z czasów pandemii




dzień pierwszy

No cóż, wszyscy ucieszyliśmy się, że będzie parę dni wolnych więcej. Wprawdzie niedługo święta, więc można by było dożyć, doczłapać, ale...darowanemu koniowi...Najbardziej oczywiście ucieszyły się dzieci. To my, nauczyciele mieliśmy skrupuły, bo konkursy, materiał, podstawa programowa, lektury, egzaminy… Rodzice nie byli zachwyceni. Wietrzyli podstęp. Co też znowu ci nauczyciele...w zeszłym roku strajk i trzy tygodnie „milusińscy” na głowie, a teraz...Nawet świetlica nie będzie czynna?! Półkolonie?!
Przed wyjściem mieliśmy radę, szybkie szkolenie na temat nauczania zdalnego i dostępnych programów, testów on-line. Patrzyliśmy znudzeni. W końcu w większości je znaliśmy gorzej lub lepiej, po co nam...zaraz wrócimy do szkoły. Na wszelki wypadek weszłam do klasy, zebrałam zaległe zeszyty do sprawdzenia, gorące jeszcze prace klasowe z dwóch ostatnich dni, podręczniki i zeszyty ćwiczeń. Dwie duże siatki. Spokojnie sprawdzę, pomyślałam. Chociaż od lat wolałam sprawdzać w szkole niż nosić w tę i z powrotem tony prac. W szkole było spokojniej, zawsze wypadło a to okienko, a to zastępstwo, a to po lekcjach, gdy uczniowie wyszli i w szkole zapadała błoga cisza.
Jeszcze tylko wpisałam zadania domowe, lektury – przypomnienie i numery ćwiczeń powtórzeniowych do dziennika elektronicznego dla każdej z klas, kiwając z powątpiewaniem głową i przewidując, że na klasę może z trzy osoby łaskawie do nich zajrzą.
Opuściłam puste już korytarze i westchnęłam. W domu nie miałam specjalnie warunków do pracy. Opiekunka wychodziła o 15-tej, trzeba było ugotować obiad na następny dzień, ogarnąć chatę, nakarmić, wysadzić, umyć, położyć do snu córkę, podać leki, ot, zwyczajny kierat dnia codziennego. Jeszcze w biegu podjechałam na halę, błogosławiąc możliwość szybkiego przemieszczania się po mieście własnym małym autkiem, do którego na wszelki wypadek wrzuciłam sześć wypchanych siatek.
Wtoczyłam się do domu i odetchnęłam z ulgą. Jutro przynajmniej poleżę dłużej, poczytam książkę, zjem sobie śniadanie w łóżku. Super!

dzień drugi

Zadzwoniłam do Wiesi. Może ten czas wykorzystam i wyjadę na parę dni do nich na wieś? Miałam w końcu u nich wspaniały mały bungalow z wyposażeniem, otwarte serca, świeże powietrze, a co najważniejsze dobry dostęp do rehabilitacji córki i pełnię zrozumienia, wynikającą z wspólnoty przeżyć z osobą niepełnosprawną w domu.
Ale okazało się, że to nie takie proste tym razem. Mąż Wiesi nieopatrznie wybrała się na narty. Do Włoch. I to w region szczególnie zaatakowany przez korona wirusa. Właśnie jutro wraca. Personel szkoły i terapeuci u nich pracujący przestraszeni, Wiesia zaniepokojona. Jak to teraz wszystko będzie funkcjonować? Trzy szkoły, 120-stu podopiecznych niepełnosprawnych i prezes fundacji z wirusem? Na kwarantannie? Gdzie? Jak to zorganizować? Zero wytycznych. Strach? Nie, to nie Wiesia. Wymyśliła. Wysłała po męża i sześciu jego kolegów busa. Kierowca wprawdzie podjechał pod lotnisko, ale zostawił kluczyki i zwiał, najnormalniej w świecie! Przestraszył się, że może się zarazić. Piotr po długiej z pewnymi komplikacjami podróży musiał porozwozić po domach kolegów a potem udać się grzecznie do przyczepy kempingowej, by odbyć kwarantannę z dala od domu, Wiesi rekonwalescentki, niepełnosprawnej Beatki, terapeutów, rehabilitantów i podopiecznych.
Na dokładkę odszedł Bosman, siwy już terierr, który zawsze tak radośnie witał mnie i Martynkę w Starkowej Hucie. Machał krótkim ogonem na znak przyjaźni a my za każdym razem czułyśmy się jak w domu.
Wiesia zaczęła ze mną analizować możliwość wzięcia nowego domownika. W końcu dom na wsi, konie, to i pies i kot musi być. Wzdychałam z zazdrością. Też tak chcę. Dom z ogrodem dla Martynki i pies. A ja co? Kotka Bonifacenta 19 i pół roku właśnie zakończyła swój żywot w mieszkanku na piątym piętrze. I chociaż jej miejsce zajął Wielokropek – olbrzymi kocur wnuka, pozostawiony mi na przechowanie, po pobycie córki z wnukami, w ramach jej złamanej nogi, remontu generalnego jej windy, i skrajnej alergii jej męża, to jednak to nie było to! Zawsze marzyłam o prawdziwym domu, pełnym dzieci i zwierząt. No i oczywiście miłości, miłości bez granic. Z tą miłością bywało różnie, ale kot i pies toż to minimum potrzebne mi do szczęścia. O domu nie wspomnę, bo wszystkie moje starania obracały się w fiasko. Zniechęcona nieraz machałam już ręką na to marzenie, podejrzewając, że nie uda mi się go zrealizować, na krótko godziłam się więc z mieszkankiem w centrum. Przestawiałam meble, przemalowywałam ściany, kupowałam nowe zasłony i poduszki i jakoś na pewien czas dawałam spokój wielkiej przeprowadzce.
Analizowałyśmy rasy telefonicznie.
- Taki do dogoterapii by się przydał. Flat coutet retriver słyszłam jest super!
A gdzie tam, sierści pełno i strachliwy! Przy pierwszym ataku padaczkowym z wokalizacją ucieknie gdzie pieprz rośnie!
To może znowu terrier?
Terriery strasznie szczekliwe są...
- A może king chevalier?
Włosy, będziesz czesać, bo ja nie.
No ja też nie bardzo.
- Mops albo bokserek francuzki...
Chrapią i ślinią się, nie zasnę, bo będę biegła do ataku...
- Co racja to racja..
Więc… może kundelek ze schroniska.
Nie, to musi być pies od małego wychowany z osoba niepełnosprawną, kundelek po przejściach odpada.
Beagiel?
Krótkowłosy jest?
Jest.
Niezbyt duży.
Wesoły.
Lubi biegać.
Oj, biegać to by mi się przydało. Zupełnie zaległam na kanapie i jak wchodzę po schodach to wciągam swój tyłek.
Ale wiesz...młode tak już nie jesteśmy...ani zdrowe…

I tym to sposobem Wiesia pojechała po psa beagla a ja zostałam jak zwykle ze swoimi marzeniami...Mąż niechętny, bo pochował swoje trzy psy, które mieszkały razem z nim w jego pracy, córka niepełnosprawna tęskniąca za Tygryskiem uroczym kundelkiem mojej koleżanki, który ją uwielbiał i podczas każdej wizyty solennie obskakiwał i dokładnie wylizywał, starsza córka pełna obaw o dalszą adopcję jej kocura i ja… samotna nauczycielka ślęcząca nad stosami prac uczniowskich.

Weź dla mnie od razu suczkę, najmniejszą z miotu – jęczałam nieśmiało Wiesi do telefonicznego ucha.
Nie nie musisz sama...wiesz to twoje piętro, winda, Martyna…- Wiesia powtarzała dobrze znane mi argumenty znajomych, którzy od lat odradzali mi szalony pomysł.

dzień trzeci

I znowu ta nieszczęsna kanapa! Wychodzić nie można. A tak lubimy te powolne sobotnio-niedzielne przechadzki po lesie lub nad morzem. O tej porze roku natura zaczyna odsuwać szarość, przewiewać chmurzyska na boki, badać nieśmiało opuszkami swoich bladych promieni stęsknioną swą kochankę ziemię. Ptaszki zaczynają świergolić, mewy wrzeszczą na przywitanie wiosny. Wprawdzie jeszcze zimno, a u nas nad morzem lodowate wilgotne wiatry zapierają nieraz dech w piersiach i zatrzaskują odrzwia pieleszy, ale...tęsknota za wyjściem jest tym silniejsza im więcej w telewizorni gadają o zakazach, niebezpieczeństwach i pomorze w dalekich Włochach.
Czytam książkę „Przebudzenie zaczyna się ode mnie”. Inspirująca, ale coś mnie gniecie, oprócz oczywiście Martynki wtulonej w moją lewą pierś. Gniecie nie intelektualnie, nie duchowo, ale bardzo prozaicznie. Wielkie duchowe przebudzenie, wielkie ewangelizacje, wielcy ludzie...a ja co? Prosta kobieta z prozaicznym marzeniem o posiadaniu psa.
Na sztalugach rozpoczęty obraz wielkiego żaglowca wpływającego na spokojne wody. Nie mogę go ukończyć. Flauta to nie moja bajka. Moje życie raczej przypomina wiosenną burzę z piorunami! Czasami po niej zapada spokój. A na obrazie mgła, wodny opar kryjący tajemnicę. Czy czas pandemii ma być takim bezruchem, trwaniem, na nowo odkrywaniem tego, co ukryte w natłoku myśli i zdarzeń, pędu dnia, nie pozwalającego przystanąć, przemyśleć, przetrawić, wyciągnąć wnioski? Niedobrze za dużo myśleć, to szkodliwe, trzeba brać to, co jest za dobrą monetę i działać. Robić swoje. Księga mówi „Dosyć ma dzień swoich zmartwień..” i to moje motto od lat...Nie oglądam się wstecz, prę do przodu. A może do końca? To naturalny bieg zdarzeń i jako chrześcijanie nie powinniśmy się ich obawiać. W końcu Dom Ojca jest miejscem, za którym się tęskni. Tylko przeraża doczesne cierpienie, samotność, zależność od innych osób i pozostawienie tych, którzy są zależni od nas.
Z rozważań wyrwała mnie terapeutka Martyny. Opowiedziałam jej o Wiesi psie, który już fika u nich po zielonej trawce a ja tu tkwię w bezruchu niczym źle naoliwiona maszyna.
Pies?! Kocham psy! Miałam trzy! Weźmy psa! - Oliwka była wyraźnie nakręcona. Zapaliła się do pomysłu jak sucha pochodnia.
Ale wiesz, Irek niechętny, Patrycja ma wątpliwości, a ja nie zawsze mogę się ruszyć z domu.
Będę przyjeżdżała przed pracą, będę z nim wychodziła, błagam cię weźmy psa!
Dla Martynki byłoby to wydarzenie, a jeszcze gdyby udało się go wychować na jej przyjaciela...A i dla mnie...No i Irek pałęta się bez sensu, a na emeryturze ktoś tak aktywny jak on powinien mieć bodziec...i dzieci, nasze wnuki...To by było!
No i koniec końców zadzwoniłam do hodowcy, który wcześniej poinformowany o jednej takiej, która też ma chrapkę na psinkę, przygotowała portfolio suni o nieodpartym wdzięku.
Jutro ją odbierzemy! - zadecydowałam.