Blog Beaty Jaskuły-Tuchanowskiej

poezja i proza życia

środa, 31 października 2012

Lubiła poezję i mnie...


   Teresie

Taka dzielna
Walczyła
Pewna
że zwycięży
nie tu to tam
nie dziś to jutro
 
Taka twarda
Stąpała pewnie
podpierając się parasolem
gdy bolało
Trzeba sobie radzić
tak czy siak
 
Taka przewidująca
a jednak
żyjąca nadzieją.
Tylko ta łza
w kąciku oka
na pożegnanie
 
Tyle rzeczy mogło się wydarzyć
Tyle bitew ze słabościami mogła wygrać
Tyle jeszcze radosnych „mamama” usłyszeć…
 
Teraz w ciszę zagłębiła się
Teraz odpoczywa i nic ją nie boli
Nie musi walczyć ani dnia dłużej
 
I wszystko jej jedno czy sobie poradzimy
bez niej i z naszym smutkiem.
Odpoczywa, nasycona Bożą miłością,
utulona i bezpieczna w Jego ramionach
                            szczęśliwa…
Odpoczywaj!!!

niedziela, 21 października 2012


Cmentarz żydowski



Tu chciałabym odpocząć
w cieniu liściastych zamgleń i chłodu.
Tu położyłabym głowę
tak, by policzkiem poczuć zimno kamienia.
Tu przymknęłabym oczy,
na chwilę bezpiecznie usnęłabym.
Tu owinęłabym się w całun
niczym ślubną sukienkę,
utkaną z nadziei i marzeń.

Tu złożyłbyś kamyczek pamięci
i modlitwy, westchnienia za tę,
która znalazła ukojenie w ramionach
wiecznego kochanka-śmierci.

Nie zapalaj tylko świec,
by nie porazić przymkniętych oczu.
Nie stawiaj kwiatów
których nie dałeś za życia.
Nie odprawiaj
jarmarcznego zgiełku obrzędów.
Wystarczy polny kamyczek...

Żyć będę przecież na zawsze
w skamieniałym prochu.


Do zmarłych


Witajcie Drodzy!
To znowu ja...
Przychodzę do Was tak rzadko...
Stawiam na płycie pamięci kwiaty,
odgarniam liście zapomnienia,
zapalam światełko nadziei...
Śpicie?
Śpijcie i czekajcie,
już naprawdę niedługo
spotkamy się ponownie.
Tęsknię za Wami,
chociaż często odwiedzacie mnie w snach.
Spoglądacie życzliwym okiem
z czarno-białych fotografii.
Nikt z żywych nie ma
tego dowcipu ani urody – co Ty, Mamo!
Twojej siły i akceptacji –Tato!
Dziecięcej pogody i radości życia-Ciociu!
Ciepła i bezpieczeństwa –Babciu!
Jestem tylko nieudolną naśladowczynią
Waszych zalet
(bo o Waszych wadach dawno zapomniałam)
Wzdycham ...
Jeszcze muszę tyle spraw załatwić.
Jestem potrzebna...dzieciom?
Odchodzę na chwilkę,
W rozterce machając dłonią.
Do zobaczenia!

czwartek, 18 października 2012

Zobowiązania, powołanie, posłannictwo...czyli niewesoło.

Ostatnio usłyszałam opinię, dotyczącą swojego bloga, że piszę poważnie, smutno. No tak, życie w ogóle jakieś takie niewesołe jest, jeśli traktujemy poważnie nasze zobowiązania, powołania, posłannictwo. Ja wiem, że takich terminów się teraz nie używa, że znacznie lepiej brzmią hasła: jesteś tego warta, namawiające do konsumpcyjnego stylu życia, czy człowiek żyje tylko raz, więc musi być szczęśliwy. Co najdziwniejsze to hasła bardzo popularne w naszych chrześcijańskim, było nie było, kraju. A ja pochłonięta trochę pracą jestem... niewesołą, chociaż wyznaję ze wstydem bardzo inspirującą, rozwijającą, i w związku z tym, sprawiającą mi kupę frajdy. No nie, praca?!! Dająca radość! Ale też nowe przemyślenia i obserwacje.
Po pierwsze o stanie uzębienia maluchów z zerówki i pierszaczków. Tragedia! Spróchniałe jedynki czy zupełny ich brak to norma. Na pytanie o mycie zębów, otrzymuję odpowiedź o częstotliwości: zapomniałem, akurat dzisiaj! Czasami jest to raz, rzadko trzy. Gdy pytam o napoje gazowane i słodycze, to na około stu przebadanych logopedycznie dzieci jedynie na palcach jednej dłoni mogłabym policzyć te, którym rodzice takowe specjały ograniczają. A miało być optymistycznie!
Wiele lat temu, będąc w Szwecji dowiedziałam się, że tam dzieci jadają słodycze tylko w soboty, gazowańców nie pijają wcale. Skutkiem zastosowania tej metody na swoim młodszym dziecku doczekałam się zdrowych zębów u już dorosłej osoby, mimo ogólnej niepełnosprawności. Dentystka każdorazowo na wizycie kontrolnej potrząsa z niedowierzaniem głową. No i już mamy przyczynę cierpienia, bo ból bolących zębów to nie daj B..! Ale to mały pikuś – pan Pikuś, przepraszam. Wiadomo, na dentystę teraz szkoły nie stać, więc wszelaka krucjata w tym względzie dalece niepolityczna i bezsensowna.
Gorzej niż stanem uzębienia społeczeństwa martwię się stanem rodzin i warunkami bytowymi dzieciaków. Bo tu tak między zaglądaniem w podniebienia i po języki, myciem rączek i wycieraniem nosa, okazuje się, że mamusia mieszka z dziadkami, bo tatuś kryminalista, a dziadek to pije, i ten oto spuchnięty paluszek to wynik przewrócenia się dziadka na wnuczka. A podkrążone oczka – niewyspania, bo dziadek strasznie krzyczał. Młodzi ludzie biorą na siebie zobowiązania, którym nie są w stanie podołać. Nie tylko zadbać o swój byt, ale i swoich dzieci.
Eee tam, powie ktoś, żadna rewelacja, codzienność, moi sąsiedzi.... Pewnie, można by było mnożyć przykłady. Przecież jest pomoc psychologiczno-pedagogiczna, pisze się programy pomocy najsłabszym i najuboższym, zakłada świetlice terapeutyczne, ale morza potrzeb nie jesteśmy w stanie powstrzymać.
Cóż więc zrobić, gdy brak pracy i mieszkań, i pieniędzy, i fachowców od pomocy?
Może by tak wrócić do pozytywistycznej „pracy u podstaw”? Edukować na przykład seksualnie, by uniknąć sytuacji, gdy patologia zradza patologię? A może zaprzęgnąć do pracy kościoły? Wiem, wiem...działają, ale wobec ilości potrzebujących to ciągle kropla w morzu potrzeb. A może by tak w telewizji zamiast nieustannych debat politycznych....
No i jak tu chociażby optymistycznie zakończyć? Może cytatem z dowcipu - „matka jest tylko jedna”, ale rozśmieszy to tylko tych, znających dowcip. Może sentencją mojej ulubionej zmarłej cioci siatki „i będzie jeszcze gorzej”.
Nie, nie wypada zostawić czytelnika mojego bloga czy artykułu w poczuciu zniechęcenia i bezsilności. Bo póki życia jesteśmy w stanie zmieniać rzeczywistość wokół nas, jeśli tylko bacznie rozglądamy się wkoło i w miarę możliwości działamy. I nie potrzeba tu wielkiego powołania czy misji. Wystarczy zacząć od swojego podwórka. Myć zęby dzieciom na przykład – to mój pomysł na nową misję! Rozmawiać z rodzicami, a przede wszystkim, zacząć od własnego domu zanim zaczniemy się mądrzyć w cudzym.
Czyli... czyli myć zęby sobie i dzieciom? Edukować siebie i swoje dzieci? Zadbać o ich rozwój duchowy a nie tylko stan uzębienia? O nie... więcej lepiej nie piszę, bo dopiero zrobi się niewesoło!

czwartek, 11 października 2012

Stara kamienica



To miejsce, gdzie się urodziłam. Stoi w centrum miasta. Słyszę bicie dzwonów i kurantów z pobliskiego kościoła. W lecie, przy otwartych oknach, megafony zapowiadające odjeżdżające w świat pociągi z pobliskiego dworca. Po drugiej stronie można było kiedyś z mojego piątego piętra podziwiać panoramę Gdyni, Skweru Kościuszki i kawałek morza. Przed laty zabudowano mi jednak to okno na szeroki świat, za to zza dachów w promieniach wschodzącego słońca odbija się teraz najnowsza sława Gdyni- See Tower – wysokościowiec, iście przeniesiony z innego wymiaru. Już się do niego przyzwyczaiłam, a nawet polubiłam, bo ot, taką jestem lokalną patriotką. W mojej kamienicy mieści się mini muzeum. Można w nim zobaczyć starą westwalkę, drewniany magiel czy mosiężne wizytówki sprzed wojny, bo wtedy w latach 30tych nasza kamienica została wybudowana i otrzymała zaszczytną nagrodę za nowoczesność – m.in garaż podziemny, spiżarnię, służbówkę i schron przeciwatomowy w całym labiryncie podziemnych korytarzy piwnicznych.
Był to budynek wybudowany dla pobliskiego Banku dla jego pracowników przed wojną. Po wojnie zamieszkiwała w nim elita Gdyni: prezydent miasta, fotografowie teatralni, dziennikarze, lekarze, pływający.
Ostatnio Wspólnota mieszkaniowa odzyskała od miasta przynależny kamienicy garaż, po bez mała 60 latach użytkowania przez prominentne władze. W podziemnych ogromnych garażach zorganizowano z tej okazji wielką fetę, zakończona powszechnim zbrataniem się lokatorów budynku przy pomocy kilku procentów w różnych kolorowych płynach.
Teraz urządzono następną fetę – z okazji występu jednego z mieszkańców bloku – artysty śpiewającego operowo. Do podziemnego garażu przybyli zaproszeni lokatorzy oraz słuchacze pobliskiego Uniwersytetu trzeciego wieku, a nawet władze miasta. Po części artystycznej rozpoczęła się część bankietowa. Integracja była jeszcze lepsza niż ostatnio. Wymieniano poglądy, opowiadano sobie historie sprzed lat, w dużej ilości historie emigracyjne tych, którzy po latach pobytu w Brazylii, Anglii czy Niemczech, powrócili na szczęśliwą emeryturę do rodzin i kraju.
Postanowiono zorganizować następne spotkania. Pomysłów jest wiele, więc zapewne w Gdyni rozkwitnie teraz elitarna kultura undergroudowa czy eventowa? Nie termin underground jest zdecydowanie bardziej trafny. Czyżby więc znalazła się grupa osób, która potrafi oderwać się od złotego cielca pożerającego czas? Miała chęć nawiązywania kontaktów z nieznajomymi? Albo odnowić z dawnymi znajomymi, z dziecińskich zabaw na podwórkowym lodowisku, altance i podchodów?
Tak sobie porównuję frekwencję na naszych od zupełnie niedawna organizowanych wieczorkach muzyczno-poetyckich i mam nadzieję, że i tu z wieczorku na wieczorek, więzi wśród zaproszonych zacieśnią się, integracja i zrozumienie polepszy a nowych znajomych i nieznajomych przybędzie. A skoro stary podziemny garaż może stać się sceną kulturalno-towarzyską, to może i behindgroudowy kościół też może zaistnieć w okolicy? Mimo braku zachęty kolorowo-procentowej... ale przecież, zaraz, chyba że, jak to śpiewa Mieczysław Szczęśniak, „ chyba się upiję Twoim Duchem, hej”!