Blog Beaty Jaskuły-Tuchanowskiej

poezja i proza życia

poniedziałek, 31 października 2011

Jesiennie

Jesiennie i jako tak... nostalgicznie. Wspominamy... zmarłych?
Dowcip opowiada, że dobry mąż to martwy mąż - jednym słowem, to że bił, pił i zdradzał staje się mało ważne po śmierci. Jako trup staje w gronie ideałów...
A ja tak sobie wspominam te dobre i te złe, i te zupełnie straszne rzeczy z przeszłości. Pismo twierdzi, że wierzącemu wszystko służy ku dobremu. Zapewne rozwija to nasze doświadczenie i mądrość życiową. Pewnie wolelibyśmy żyć beztrosko i gładko toczyć się przez meandry życia, a nie zdobywać mądrość czy doświadczenie, zdobywane w bólu, wśród łez... Kto z nas wolałby miano filozofa mędrca zamiast po prostu człowieka szczęśliwego?
Niestety, czasami nam się zdaje że tylko nas nie omija jesienny spleen, tęsknota za innym wymiarem, rzeczywistocią, losem. Mawiamy: ach, gdybym miał znowu osiemnaście lat...
Ostatnio byłam na pogrzebie kolegi nauczyciela. Ksiądz twierdził, że to, co przynosimy przed Boży tron to nasze dobre uczynki, msze, datki i takie tam sprawy... Jakże musiałby być to religijny i obliczony taki Bóg. Ile uczynków wystarczyłoby na zbawienie? Pismo twierdzi, że nadzy przychodzimy i nadzy odchodzimy... bo zbawienie jest z laski nie z uczynków aby się kto nie chlubił.
Ksiądz namawiał też do płacenia za msze za zmarłych, a ja heretyczka znowu pomyślałam, że marny byłby Bóg, który zbawiałby za pieniądze, a tych, którym skąpi krewni nie zapłaciliby za msze, wtrącał do piekła...
Za oknami jeszcze świeci słonko, drzewa wystroiły się w stubarwne tęcze. Jadę samochodem i napawam oczy widokami...
Nie pójdę na groby. Przeraża mnie tłum i kolorowy jarmark. Zrobiłam porządki na grobach wcześniej, zapaliłam znicz-synonim pamięci o nich, takimi jakimi byli. Wspominam czego się nauczyłam i chociaż to nieraz gorzka nauka, przyjmuję ją, jak swój los, swoje życie nie z rezygnacją, lecz z zadumą i modlitwą o akceptację tego, co nadchodzi.
A wiem, że zbliżają się dni, o których powiem, że nie podobają mi się. Bo z człowiekiem jest jak z jesienią... nieuchronnie podąża poprzez pory swojego życia i obumiera.
Co po nas zostanie? Żółty zeschnięty liść i przytłumiony na wietrze płomień świeczki zapalony ręką tych, którzy nas mimo wad kochali...

środa, 5 października 2011

Zegary

Nastawię zegary
na tryb ekonomiczny.
Niech chodzą cicho
na palcach przemierzają godziny
a minuty i sekundy
rozciągną jak struny
w rozstrojonym fortepianie.

Nakręcę mechanizm
bardzo delikatnie.
Tykać będzie szeptem
rozmawiać półgłosem
Nie zrani ani nie dotknie
nie wybije czarnej godziny.

Wahadło ujmę w czułe dłonie
rozhuśtam tylko troszkę
niech kiwa Głową z rozmysłem
odlicza przejrzyste poranki
i noce otulone pierzyną snu.

Stare czasomierze
niech śpiewają słodką arię
na przywitanie przyjaciół
A kurant rozbrzmiewa
radosnym głosem dzieci

Wytężam słuch...

poniedziałek, 3 października 2011

Świątynia

Dziękuję
za sklepienia strop nad głową w chmurach
pomalowany tęczą całej palety.

I za kolumny, słupy rzeźbione z drzew różnych gatunków,
w których zwieńczeniach ptaki niebieskie swawolą.

Za okna na świat otwarte,
zdobne witrażami z kropelek rosy
i rozbryzgów fal morskich.

Za posadzkę pod zmęczonym stopami,
ułożoną z drogocennych kamieni i muszli,
z piasku morskiego i żyznej gleby.

Za kadzideł woń:
poranny powiew bryzy,
białych róż i maciejki pod oknem,
i palonej kawy...

Za ptasie chóry i miauczenie kota
i szczebiot dziecięcia
wtulonego w ramiona matki.

Za drogocenne naczynia
na stole ofiarnym,
pełne łaski i przebaczenia,
otuchy i odnowienia sił
łaknącego...

Za chleb powszedni
złamany i podany z miłością
nasycający,
chociaż nie zdobyty w pocie czoła,
ani w zaradności dłoni,
ani w wysiłku intelektu,
przeciwnie...

Za Twoją świątynię,
która podnóżkiem stóp Twoich
a moim pielgrzymim domem.