Czekam niczym Job
na szczęśliwe zakończenie,
na jakieś takie bajkowe
i żyli długo i...,
na sytość uczuć
niczym pszczoła nektaru.
Na godność i dostojność
dojrzałości jak klapsa
przed rychłym upadkiem
do pełnego kosza.
Na pełne umiaru obserwcje
dzieci mych dzieci i wnuków.
Tak, pełny dzban wina
zalepić pragnę wieczną pieczęcią
wosku z odciśniętą sygnaturą.
Ale choć tak blisko
na wyciagnięcie ręki, o włos zaledwie,
szczęście omija mnie szerokim łukiem
a gorycz rzeźbi szerokim dłutem
na złaknionej wytchnienia twarzy.
Posypuję pyłem dróg
rozstaje i zawalone węgły domu,
opuszczam zaciśniętą pięść.
A złorzeczenie nie tyka mego serca.
Wyczekuję... jak kania dżdżu,
jak spalona ziemia,
jak orzeł rozpostarcia skrzydeł...
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz