Żyjemy w dziwnych czasach, coraz dziwniejszych...
W filmie Woody Alana starszy pan żeni się z młodą dziewczyną lekkiego prowadzenia, zostawia żonę, z która przeżył 40 lat, bo ona strasznie, jego zdaniem zrzędzi i nie chce walczyć z nadchodzącą starością. I nikogo to nie dziwi, bo przecież rozglądając się wkoło, widzimy wielu starszych panów, którzy nie mogąc pogodzić się z upływem czasu, pragną jeszcze raz być młodym, mieć dzieci... Nie wiem na ile dane statystyczne pozwoliłyby potwierdzić lub zaprzeczyć fenomenowi powodzenia takiej terapii? Ta filmowa zakończyła się groteskowo...
Porzucona żona także pragnie przeżyć jeszcze raz romantyczną miłość i pogrąża się w filozofii reinkarnacji w poprzednich wcieleniach i nierealnych wizjach życia w idealnym związku.
Pisarz w średnim wieku pragnie napisać wspaniałą powieść i odnajduje nową muzę, której serce podbija, kradnąc powieść przyjaciela, będącego w śpiączce...
Nie, nie, jeśli nie oglądaliście tego filmu, nic z tego nie zrozumiecie. Jedno to pewne, że świat i ludzie widziani oczyma reżysera to świat wariata.
Dokąd zmierzasz wędrowcze, chciałoby się zawołać, ku czemu podążasz? Może masz jakiś super plan awaryjny, jeśli obecny ci nie wypali? A może starasz się za dużo nie myśleć, żeby nie pogrążać się w zniechęceniu czy rozpaczy? Może żyjesz porządnie i rodzinę masz w normie krajowej, i jakoś do przodu, leci dzień po dniu...
Ja tam często myślę o przyszłości. Im starsza jestem, to więcej myślę, tak w ogóle. Podobno weszłam już w okres wielkiej filozofii, więc to naturalne, niby. Dopadają mnie smutki i zniechęcenie, i choroby jakieś zaczynają trawić mnie dotąd, jak to mówi mój teść, zdrową kobietę.
No tak, jak trwoga to do Boga – głosi polskie przysłowie. Ale to przecież nie tak. Przynajmniej w moim przypadku. To nie strach przed starością, demencją czy chorobą, powoduje myślenie o Bogu i przyszłym lepszym życiu. Ta świadomość tkwi we mnie od momentu nawrócenia, czyli od trzydziestu dwóch lat. Świadomość tego, że my ludzie nie jesteśmy w stanie wymyślić idealnej rzeczywistości, zarządzać nią, ba, nawet sobą i swoim własnym życiem czy ciałem. Bo jak zaczynamy wymyślać, to kończy się jak w filmie. Horrorze, komedii lub melodramacie. Bez happy endu.
Dlatego wierzę, że jeśli istnieje lepszy świat, to na pewno nie ludzie go wymyślili ani stworzyli. I jeśli cokolwiek będzie idealne, to nie tu i teraz.
Żyjąc więc staram się pamiętać, że żyć wiecznie tu nie będę... i wcale nie chcę. Znowu popełniać błędy, dokonywać kiepskich wyborów?! O nie ! Nie martwię się upływającym czasem, chociaż starzenie wcale mi się nie podoba. Nie żyję w strachu przed śmiercią. Nie zamartwiam się o najbliższych, chociaż nie żyję beztrosko, nie przygotowując tych, co zostaną do swojego odejścia.
MYŚLĘ O JEZUSIE, KTÓRY CAŁE SWOJE ŻYCIE PRZYGOTOWYWAŁ SIĘ DO WYKONANIA SWOJEGO ZADANIA. O tym, jak godnie żył, jak pomagał ludziom, jak przygotowywał ich do swojego odejścia. Staram się Go naśladować. I wierzę, że jego nauka, która jest jedynie logiczną i nadającą sens mojemu życiu będzie miała moc i w przyszłości. Bo jak coś się sprawdza praktycznie, to nie ma sensu nie wierzyć w sprawdzalność dalszego ciągu tej optymistycznej historii czyli Dobrej Nowiny.
JEZUS ZMARTWYCHWSTAŁ, TO POTWIERDZILI NAOCZNI ŚWIADKOWIE. I ODSZEDŁ, I OCZEKUJE NAS, TWORZĄC NOWĄ RZECZYWISTOŚĆ.
Dlatego nie będę gonić upływającego czasu, ani kombinować jak tu powtórzyć scenariusz swojego życia i napisać go raz jeszcze. Ktoś inny już to za mnie zrobił.
Ja tam z Nim będę żyła wiecznie, a Ty?!