Czasy, kiedy była niewinnym dziewczęciem bezpowrotnie minęły. Już nieaktualne stały się dla mnie słowa Fredry określające subtelność i rozchwianie emocjonalne przypisane białogłowom - "i chciałabym i boję się". Nie boję się...a jeśli już, to tylko...Boga! Oczywiście z racji wieku, wykonywanego zawodu i pewnej społecznej pozycji tak powinno być. Znam swoje zalety i wady, powinności i sposoby rozładowania stresu. Mam coraz mniej przyjaciół a coraz więcej...znajomych. Po prostu zrozumiałam, co to słowo oznacza i nie obdarzam nim każdego znajomego. W końcu wiem jakiej muzyki lubię słuchać, jakie filmy oglądać, książki czytać, już nie po to, by sprostać konieczności, modzie, czy gustom osób towarzyszących w życiowej drodze, ale by sobie sprawić radość. Wiadomo, jest czas poświęceń i realizacji priorytetów, ale i czas spełniania własnych marzeń, lub chociażby zrobienia czegoś tylko dla siebie.
Wczoraj miałam dzień dobroci dla samej siebie. Po pracy poszłam przejrzeć lady sklepowe, następnie na suschi, a w końcu na świetny film "Ida". Doskonale spędziłam czas! Nie musiałam prowadzić jałowych rozmów, do nikogo się uśmiechać, a czekając na ulubioną potrawę, mogłam czytać świeżo nabytą pogodną lekturę Szwaji. Doskonale spędziłam czas! Pełna więc optymizmu i refleksji, zbędnych kalorii i z nieco pustawym portfelem wróciłam do domu, by w pocie czoła podjąć wyzwania codzienności. Odpowiedzialnie, z namaszczeniem i szczerą chęcią. Jestem przekonana, że tego dnia zrealizowałam jedno z największych przykazań. "Miłuj Boga.." ciąg dalszy wszyscy znają, bo jak można Go kochać nie kochając siebie, a w następstwie samoakceptacji