Ostatnio nie piszę. Coś mi się zawiesiło na blogu i nie wyświetla. Słaba jestem w te klocki...Zaczynam wątpić. Po co komu moje pisanie. Mnie! Mnie potrzebne! Ale potrafię już tę potrzebę zamienić, zrekompensować sobie jakoby...malowaniem.
To znacznie spokojniejsza pasja, a może etap życia spokojniejszy. Nic nie rwie mi trzewi, nie szarpie duszy, nie boli...umarłam? Zamarłam? Wkroczyłam w wiek filozofii? A może najzwyczajniej w świecie nie chce mi się, bo mam ciekawsze rzeczy do zrobienia niz nękanie moich czytelników moimi wynurzeniami?
Jakkolwiek jest, wierzę że wrócę do pisania z pasją, do uwierzenia że to komuś po coś potrzebne...mnie potrzebne. A póki co skupiam się na 9 moich obrazach w galerii przy ulicy Starowiejskiej w Gdyni, na planowanym wernisażu, na czterech książkach niewydanych i na tej, w trakcie której jestem zawieszona nad ciągiem dalszych zdarzeń.
I chociaż tłumaczę sobie...masz co robić, święta idą...koniec semestru, zmiany w toku życia domowego...to jednak bez tego dodatkowego czegoś, czuję się niekompletna, taka jakaś biedna i opuszczona. A nie chcę pisać o polityce, która mnie przeraża, ani o szkolnictwie i reformie, z którą się trzymam za bary i mocuję, ani nawet o żywocie kobiety dojrzałej. Chciałabym pisać o rzeczach pięknych, wartościowych, inspirujących do życia w harmonii. O wielkich uczuciach i namiętnościach, ale przede wszystkim o sensie i celu życia. Dokąd zmierzam. Po co zażarcie trzymam się wytycznych z Pisma Świętego, dlaczego wierzę. Dla jednych będzie to głupota, infantylizm, rzecz niepotrzebna. A ja łaknę piękna i świętości, duchowości i mocy. Bez nich życie jest puste i bardzo samotne. Czyli jednak czegoś mi brak?