czwartek, 28 lutego 2013
Rozmyślania na łożu boleści...czyli z "Opowieści dziwnej treści"..
Leżę nieruchomo. Każdy ruch sprawia mi trudność i ból. Kości moje są połączone jakby konopnymi sznurkami, które sparciały i lada moment mogą się zerwać. Z wielkim wysiłkiem próbuję się unieść na mym łożu boleści.
Abiszag skwapliwie podsuwa pod moje barki wałki i poduchy wypełnione gęsim puchem, bym mógł usiąść. Podaje mi puchar z winem z domieszką znieczulających ból ziół. Ta młoda Szunamitka jest ostatnią radością moich oczu. Jej wdzięczne ruchy, słodki głos i dotyk ciepłych dłoni, próbujących wykrzesać odrobinę energii z moich wysuszonych na proch członków, dodaje mi otuchy i siły, by jeszcze raz otworzyć oczy, jeszcze raz podziękować mojemu Jahwe za nadchodzący poranek.
Patrząc na jej młode, gibkie ciało przypominam sobie kobiety mojego życia. Matkę, która nauczyła mnie wielu pieśni na chwałę Pana, pochylającą się nad paleniskiem, nucącą cicho. A potem...cieszącą się z każdej strofy wymyślonego przeze mnie psalmu.
(...) „Łaskawy i miłosierny jest Pan,
Nierychły do gniewu i pełen łaski.
Dobry jest Pan dla wszystkich,
A miłosierdzie jego jest nad wszystkimi jego dziełami(...)” - te słowa matka śpiewała najczęściej. Zawsze wierzyła, że pisany mi jest inny los niż tylko bycie nadwornym pieśniarzem króla Saula...
Michal... moja pierwsza żona, ta jego córka, zaślubiona mi według prawa i obrzędu. Jakże pragnąłem zasłużyć na jej uznanie, na błysk pochwały w czarnych jak onyks źrenicach, jak onyks twardych. Podobnie jak jej ojciec zawsze widziała we mnie tylko prostackiego pastucha. Temperament też odziedziczyła po nim zaiste nieniewieści. On rzucał we mnie włócznią, ona zabijała każdym spojrzeniem i słowem...Nigdy nie zapomnę, mimo że pamięć mi też szwankuje, o jej pogardliwym śmiechu, gdy pląsałem przed Panem w radosnym uniesieniu.
Wziąłem więc nałożnice i żony z plemion, które chciały zadzierzgnąć sojusz, ale moje serce do żadnej nie przylgnęło, choć były mi posłuszne i piękne, pochodzące z książęcych czy królewskich rodów. Marzyłem, by u mego boku była niewiasta nie tylko bogobojna, ale i zdolna zrozumieć porywy mego serca i ducha. Taka, którą mógłbym „położyć niczym pieczęć na mym sercu”.
Betsheba była taką niewiastą. Ze wszech miar godną pożądania. I nie tylko ze względu na jej powłokę cielesną... Słodycz, łagodność i dobroć... Nigdy nie powiedziała złego słowa za to, com uczynił Uriaszowi – jej mężowi. Ani wówczas, gdy zmarł nasz pierworodny. Pokutowała tak jak i ja, i jak ja dostąpiła łaski pocieszenia i nowego życia- Salomona – najmądrzejszego z licznych synów dawidowych.
Sercem Dawida szarpnął bolesny skurcz. Przypomniał sobie innego syna – Absaloma – najpiękniejszego chłopca w Izraelu. Jego włosy, wtulające się wraz z rozgorączkowaną głową w podołek matki a potem...martwe, błękitne niczym niebo źrenice, patrzące jakby z żalem w twarz ojca z obciętej za bunt głowy.
Król zaszlochał. Abiszag rzuciła się na kolana, jęła całować zimną dłoń Dawida i powtarzać:
-- Co mogę uczynić dla ciebie panie? Jak odegnać smutki? Może wezwę muzyków z psalterionami, a może tancerki ze Wschodu?
Ale Dawid zasnął. Śnił o wojnach zwycięskich i o sławie swojego syna, który dokończy jego nieziszczone marzenie – zbuduje Świątynię Jahwe. Bo czyż wraz z naszymi dziećmi nie łączymy nadziei nieśmiertelności naszych dzieł i zamysłów, a wraz z ich klęską nie ponosimy tej najsroższej z przegranych bitew, ważniejszej od upadku warownego grodu, bitwy o dusze dla Pana?!
Subskrybuj:
Posty (Atom)