Mężczyzna
rozglądał
się
nerwowo. Wielki tłum
falował
niczym rozszalałe
morze. Tak, morze głów,
błyszczących
w słońcu,
odbijających
promienie od białych
zawojów, tak białych
i poruszających
się
jak grzbiety fal czy od lśniących
szyszaków i zbrój żołnierzy.
Odgłosy
wydawane przez przybywających
na Święto
Paschy do Jerozolimy też
przypominały
ryk wód, przybój morskich odmętów,
szum bryzy. To zmieszane języki
przybyszów: hebrajski, aramejski, grecki, arabski, i nie wiadomo
jaki jeszcze.
Maria
płakała
bezgłośnie.
Po trzech dniach poszukiwań,
w czasie których miotała
się
od człowieka
do człowieka,
popychana i odprawiana z niczym, gdy pytała
o swojego zagubionego synka, osłabła
z wielkiego strachu i głodu,
zachrypła
z pragnienia a w końcu
zakryła
twarz rąbkiem
szala, by oddać
się
rozpaczy.
Józef
nie umiał
jej pocieszyć,
zostawił
ją
więc
w którejś
z bocznych uliczek, biegnących
ku świątyni
i jeszcze raz zaczął
przeglądać
kolejno przyświątynne
stragany i zaułki,
zakamarki i rozłożone
tuż
na ziemi stoiska kupieckie, place i placyki. Zachodził
pod kolorowe daszki perskich sprzedawców dywanów i arabskich
pachnideł,
handlarzy synogarlic i zwierząt
ofiarnych, mlecznych kóz, śnieżnych
baranków, białego
bydła
rogatego i jucznych wielbłądów,
żujących
beznamiętnie
swój pokarm. Rozpytywał
handlarzy łakoci,
mieniących
się
stu barwnie materiałów
i szat, i mosiężnych
ozdób i garnków, i glinianych dzbanów, złotników
i celników, pobierających
myto na rogatkach. Pytał
nawet brzuchatych właścicieli
kantorskich stołów,
wymieniających
talenty i rupie, dukaty i talary, i inne nie znane mu brzęczące
monety z różnych
stron świata.
Nigdzie
jednak nikt nie mógł
mu wskazać
miejsca pobytu dwunastoletniego chłopca.
Tym bardziej, że
tak wielu ich przybyło
do miasta z całymi
rodzinami. A ten nie wyróżniał
się
niczym ani wzrostem, ani urodą,
ani strojem, więc
nic dziwnego, że
nikt go nie zapamiętał.
Przepadł
jak kamień
w wodę
po prostu!
Józef
z obawą
myślał
o powrocie do Marii. Jak powiedzieć
matce, że
nie zobaczy już
nigdy swojego pierworodnego syna? Choćby
miała
innych synów, strata jednego zawsze jest ciosem w samo serce, jakby
odcięciem
wskazującego
palca u dłoni,
ba całej
prawej ręki.
Mężczyzna
postanowił
ostatecznie wejść
do świątyni,
by w tłumie
rozmodlonych współwyznawców
wypowiedzieć
hiobowe wyznanie wiary:”Pan dał,
Pan wziął,
niech będzie
błogosławione
Jego imię!”,
gdy nagle...na jednym z wewnętrznych
dziedzińców
zobaczył
go.
Jezus
stał
w gronie uczonych mężów
i dyskutował
z nimi gorąco.
Wymachiwał
rękoma,
kierując
ku górze dłonie,
podnosił
rozjaśniony
radością
i entuzjazmem wzrok ku niebu.
Józef
był
rozgniewany, bardzo rozgniewany. Podszedł
do chłopca
i chwycił
go za rękę,
każąc
mu natychmiast iść
za sobą.
Jezus
ze zdziwieniem spojrzał
mu w zasmuconą,
pokrytą
zmarszczkami twarz. Józef zaś
czynił
mu wyrzuty, opowiadając
jak to swoim zniknięciem
chłopiec
przeraził
matkę,
zasmucił
rodzinę.
--
Czy nie wiecie, że
muszę
czynić
wolę
Ojca? - zapytał
Jezus, budząc
w Józefie przekonanie, że
nie rozumie syna Marii i jego drogi.