Czasami wszystko wali nam się na łeb. Głowa staje się kwadratowa od natłoku problemów, dlatego to też pretenduje do miana łba zamiast eufemistycznie nazywać ten ośrodek myśli głową. Nagle okazuje się, że ludzie których uznawaliśmy za sympatycznych a przynajmniej nieszkodliwych knują za naszymi plecami jakieś spiski, jakie plotki opowiadają, rozdmuchują niewielki problem do rangi afery... To jest tak zwany gwóźdź do trumny, gdy na drodze wiosennego przesilenia tracimy dobre relacje z najbliższymi, pracę, pieniądze, męża, zięcia,i w efekcie wszelkich możliwych zawirowań... zdrowie.
Zdarzyło mi się w życiu parę razy, że wołałam jak Tewie Mleczarz:
Panie, Panie, wiem że jestem wybrana, ale czy czasem nie możesz wybrać kogo innego...
Patrzę na tamte wydarzenia z perspektywy minionych lat i myślę: - jakie to dziwne, przecież wówczas wydawało mi się, że tego nie przeżyję, że zwariuję, że to przekracza możliwości człowieka, nie mówiąc słabej kobiety, bo kobiety w istocie są jak słonie gruboskórne i wytrzymałe, mimo wewnętrznej wrażliwości. I co? Pomimo to, mogę dzisiaj o tamtych wydarzeniach mówić jakby to dotyczyło zupełnie kogoś innego...
- Więc i teraz, tym razem, gdy wszystko wali się na łeb, cichutko myślę sobie: - PRZEŻYJĘ! Przetrwam, jeśli taka wola Boża, a On da mi siły, by i te doświadczenia znieść.
Oczywiście, lepiej by było pisać na blogu czy w artykułach prasowych o ustawicznym paśmie sukcesów, błogosławieństwach, o radości i gronie życzliwych przyjaciół, chociaż i takich mam, dzięki Bogu, ale czy na wiosnę nie należy odnowić swojego spojrzenia na otaczającą nas rzeczywistość, i przypomnieć sobie o tym, co najważniejsze?
A ja przecież znam wyjście, cel, do którego zmierzam i sens tego, co mnie dotyka i rani. A co nas nie zabije to... nas upodobni do Mistrza?
poniedziałek, 19 marca 2012
piątek, 2 marca 2012
Byle do wiosny...
W powietrzu zapachniało jakby...wiosną? Zimowe buty ciążą na nogach, puchowa kurtka nagle jest za ciepła... w końcu plusowa temperatura. Tęsknym wzrokiem patrzę na gałązki drzew, jeszcze wczoraj pokrytych śnieżną pierzynką. Może choćby zalążek pączka, mały listeczek dojrzy moje wytęsknione oko. Szyby w oknach brudne. Pomazane jakieś w świetle pierwszych promieni nieśmiało wyglądającego zza szarych chmur słoneczka. Przeglądam niespokojnie garderobę. Czy jestem przygotowana do nadejścia wiosny? Niby nic, i przecież co rok nadchodzi jakoś i jakoś człowiek funkcjonuje... No właśnie jakoś...
A ja chciałabym tak w pełni przygotować się na nadejście nowego. Oczyścić umysł ze wszelkich wątpliwości, chandr i depresyjek zimowych... Osiągnąć pełen harmonii stan ducha. Zregenerować stan intelektu i mojej ziemskiej powłoki w jakiś cudowny magiczny sposób. Jednym słowem pozyskać stan niewinności i świeżości niemalże dziewiczej.
Niestety, okna mogę wymyć, zakupić cienką kurteczkę i półbuty, ewentualnie lecytynę 120 i zapisać się na basen czy medytacje, ale nawet gdyby wszystkie te zabiegi przyniosły oczekiwany skutek, do pełni szczęścia byłoby daleko. Mimo wiosny, ptaszków śpiewających, kwiatków przebijających się i innych znakomitych oznak ocieplenia.
Może za wiele wymagam? Może zamiast wiosny oczekuję.... raju?
Tak, tak, to jest to czego szukam. Innego miejsca, innej rzeczywistości, innych relacji.
No tak, ale żeby tak dotrzeć do tej rzeczywistości niebiańskiej też należy wykonać pewne zbiegi. Nawrócić się, narodzić na nowo, żyć wiernie z Jezusem, być świadectwem... niewiastą napełnioną Duchem Świętym jednym słowem.
Szara rzeczywistość ciśnie. Robię rachunek sumienia. Przypominają mi się wszelakie przewinienia te niewielkie i takie, przed którymi ze strachu zamykam oczy... Tak, tak... taka święta nie jestem jak bym chciała, a co dopiero jakby Pan chciał!
Całe szczęście, że znam rozwiązanie! Mogę razem z wiosną zacząć od nowa!
Ufff! Jak dobrze! Zdążyłam! Jeszcze raz Pan Bóg dał mi szansę! Bo żyjąc z Nim ciągle od nowa uświadamiam sobie ogrom Jego łaski i mojej grzeszności. Nigdy nie będę w pełni gotowa na śmierć ani na zmartwychwstanie. Zawsze będę grzesznikiem. A On zawsze jest Miłosierny.
Jajko nigdy nie będzie mądrzejsze od kury, tak jak ja od Boga. Doświadczam tego każdorazowo, gdy sama podejmuję decyzje, za które muszę płacić i wtedy, gdy ufam i pozwalam się prowadzić Jego słowom zapisanym w Piśmie Świętym.
Rośniemy, dojrzewamy, starzejemy się. A jednak jakże trudno jest dojść do pełni poznania, duchowej stabilności, mądrości w Bożym pojęciu. Przeraża mnie fakt powtarzalności błędów. Razem z Pawłem z Tarsu wołam więc: Nie czynię tego co chcę, co wiem że dobre, ale czynię to, czego nienawidzę! Któż mnie wyrwie z tego ciała śmierci? I zapatrzona w Hioba liczę, że dożyję dni, o których powiem, że jestem ich syta i ze spokojem mogę odejść. Z lękiem przyglądam się pannom, co wyszły przywitać Oblubieńca z lampami bez oleju. Boję się, że nie rozpoznam Pana Zmartwychwstałego, gdy będę siedzieć zasmucona na Jego opustoszałym grobie, choć stanie obok i przemówi do mnie. Modlę się więc o mądrość, o czas, o zmiany, ... byle do wiosny!
A ja chciałabym tak w pełni przygotować się na nadejście nowego. Oczyścić umysł ze wszelkich wątpliwości, chandr i depresyjek zimowych... Osiągnąć pełen harmonii stan ducha. Zregenerować stan intelektu i mojej ziemskiej powłoki w jakiś cudowny magiczny sposób. Jednym słowem pozyskać stan niewinności i świeżości niemalże dziewiczej.
Niestety, okna mogę wymyć, zakupić cienką kurteczkę i półbuty, ewentualnie lecytynę 120 i zapisać się na basen czy medytacje, ale nawet gdyby wszystkie te zabiegi przyniosły oczekiwany skutek, do pełni szczęścia byłoby daleko. Mimo wiosny, ptaszków śpiewających, kwiatków przebijających się i innych znakomitych oznak ocieplenia.
Może za wiele wymagam? Może zamiast wiosny oczekuję.... raju?
Tak, tak, to jest to czego szukam. Innego miejsca, innej rzeczywistości, innych relacji.
No tak, ale żeby tak dotrzeć do tej rzeczywistości niebiańskiej też należy wykonać pewne zbiegi. Nawrócić się, narodzić na nowo, żyć wiernie z Jezusem, być świadectwem... niewiastą napełnioną Duchem Świętym jednym słowem.
Szara rzeczywistość ciśnie. Robię rachunek sumienia. Przypominają mi się wszelakie przewinienia te niewielkie i takie, przed którymi ze strachu zamykam oczy... Tak, tak... taka święta nie jestem jak bym chciała, a co dopiero jakby Pan chciał!
Całe szczęście, że znam rozwiązanie! Mogę razem z wiosną zacząć od nowa!
Ufff! Jak dobrze! Zdążyłam! Jeszcze raz Pan Bóg dał mi szansę! Bo żyjąc z Nim ciągle od nowa uświadamiam sobie ogrom Jego łaski i mojej grzeszności. Nigdy nie będę w pełni gotowa na śmierć ani na zmartwychwstanie. Zawsze będę grzesznikiem. A On zawsze jest Miłosierny.
Jajko nigdy nie będzie mądrzejsze od kury, tak jak ja od Boga. Doświadczam tego każdorazowo, gdy sama podejmuję decyzje, za które muszę płacić i wtedy, gdy ufam i pozwalam się prowadzić Jego słowom zapisanym w Piśmie Świętym.
Rośniemy, dojrzewamy, starzejemy się. A jednak jakże trudno jest dojść do pełni poznania, duchowej stabilności, mądrości w Bożym pojęciu. Przeraża mnie fakt powtarzalności błędów. Razem z Pawłem z Tarsu wołam więc: Nie czynię tego co chcę, co wiem że dobre, ale czynię to, czego nienawidzę! Któż mnie wyrwie z tego ciała śmierci? I zapatrzona w Hioba liczę, że dożyję dni, o których powiem, że jestem ich syta i ze spokojem mogę odejść. Z lękiem przyglądam się pannom, co wyszły przywitać Oblubieńca z lampami bez oleju. Boję się, że nie rozpoznam Pana Zmartwychwstałego, gdy będę siedzieć zasmucona na Jego opustoszałym grobie, choć stanie obok i przemówi do mnie. Modlę się więc o mądrość, o czas, o zmiany, ... byle do wiosny!
Subskrybuj:
Posty (Atom)