Ostatnimi czasy coraz częściej zdaję sobie sprawę z blichtru tego świata i wewnętrznej pustki licznych spotkań mniej czy bardziej towarzyskich.
Na przykład takie imienino – urodzinowo - babskie pogaduchy. Cudnie, pogadamy o facetach, jacy to oni nie tego, no i wiesz mój też... o tym co nabyłyśmy drogą zakupu ostatnimi czasy, nawet można tu i ówdzie zademonstrować na obfitych kształtach... no i o kosmetykach, zabiegach i kto co sobie gdzie wstrzyknął... Tak tak, botox party czy kwaso hialurynowe party stają się cool! To drutowanie, malowanie wspólne passe jest.
W między tak zwanym czasie coś przekąszamy i poruszamy zgoła inne zagadnienia... O mężu tej pani o tu siedzącej obok nas, który dopiero co zginął na morzu, o niepełnosprawnym synu te drugiej pani, który siedzi w domu, bo po 25 roku życia nie ma propozycji na funkcjonowanie osób ze znacznym i głębokim upośledzeniem. Po co mają się męczyć, niech przesiedzą w pidżamach przed telewizorem resztę swojego niepełnosprytnego życia. I społeczeństwo będzie szczęśliwsze, bo nie narażone na dziwne zachowani, no i ten... wygląd nie teges... A poza tym ta pani nie ma już siły targać tego syna gdzieś jak musi do pracy na chleb zarabiać, bo przecież z renty 540 się nie wyżyje.
No i jeszcze ta trzecia pani co pochyla w niezwykłym skupieniu głowę i słucha uważnie. Ona to chociaż życie miała dobre. Nie takie jak tamte panie. A jeśli nawet nie idealne to takie w średniej krajowej i zawsze można się poczuć jeszcze lepiej, bo inni mają gorzej.
A ja siedzę i się biedzę, i myślę – „ Co ja tutaj robię?! „ Mam pocieszać w tym hałasie, czy opowiadać o moich zmaganiach, a może powiedzieć im coś o Bogu? Ale wszystko już przez te lata znajomości zostało powiedziane, zaproszenia na ewangelizację rozdane, świadectwo życia w miarę w porywach...
Albo w takiej szkole. Co ruszysz to problem. I słuchaj tu, jak matka wyjechała zarabiać na zachód, bo ojciec owszem kiedyś był. I teraz nastolatek sam mieszka. Rzadko chadza do szkoły. Pewnie znowu nie zda. A ta dziewczyna? Brzuch już widać wyraźnie. Dociągnie do matury czy rozsypie się? A ta z papierosem w toalecie z dwoma chłopakami? Oni nic wielkiego, była przecież przerwa... A tamta na terapię mówi, że nie potrzebuje, szkoda czasu.
I znowu te myśli, co ja tutaj robię? Ganiam po korytarzu, kontroluje toalety, w przerwach nauczam i pouczam, organizuję zastępstwa i gadam przez telefon, a miłosierny Bóg spogląda na mnie i przymruża oko.
Oj Panie Boże, chciałabym tak do eremu, do pustelni, albo chociaż na bezludną wyspę! Jestem przytłoczona swoją bezradnością, gonitwą za wiatrem, ciągłym poczuciem, że za mało, za rzadko, za opieszale, nie w porę, nie w tym miejscu i czasie...
Ale co ja mogę? Robię co mogę, a jak już nie mogę, to siadam i modlę się. Brak mi Panie rozumu na ten świat taki straszny, taki okrutny. Na ludzi nieczułych i pustych. Na siebie samą taką nie taką jak chciałabym być, podobać Ci się.
No może jeszcze pośpiewam w czasie drogi do szkoły, do domu, do przedszkola, po zakupy na chwałę Panu w mojej samochodowej komorze. Nie fałszywie, z całego serca, chociaż może nie bardzo ładnie. I tylko ten kierowca obok stuka się w głowę, gdy widzi jak zamykam oczy na pasach i uśmiecham się do siebie.
czwartek, 16 lutego 2012
Subskrybuj:
Posty (Atom)