Lubię oglądać stare zdjęcia. Tu babcia z dziadkiem i ciocią Genowefą przy choince. Tu druga babcia trzyma na ręku trzymiesięczną zaledwie Patrycję – moją córeczkę. Tam jeszcze ja – ośmiomiesięczna, ściskam w pulchnej dłoni pierwszego znalezionego przez siebie grzyba. Przypominam sobie twarze tych, którzy odeszli, wspólne uroczystości, wakacje, podróże w gronie rodzinnym. Chociaż może i powinnam powiedzieć w grobie rodzinnym, bo wszyscy moi bliscy zmarli, dzieci wyrosły i niektóre mają własne rodziny i własne albumy rodzinne.
Zastanawiam się nad wizerunkiem współczesnej rodziny. Czy jest on taki jak kiedyś? Niewątpliwie zmienił się radykalnie od czasów naszych dziadków. Kiedyś jedyną drogą kariery dla kobiety było dobre zamążpójście. Dzisiaj rzadko która z kobiet łączy te dwa pojęcia: kariera i wyjście za mąż. Chociaż media od paru dobrych lat usilnie nas przekonują, że możliwe jest udane połączenie pracy zawodowej i bycia mamą, żoną a nawet perfekcyjna gospodynią, my coraz częściej przekonujemy się na własnej skórze, że to chyba tylko im się udaje – tym wzorcowym aktorkom, modelkom, pisarkom, ale nam nie.
Nie, bo zaganiane w pracy nie mamy ochoty piec już co tydzień drożdżówki, tak ulubionej przez pana męża, i coraz mniej nas denerwuje nasza nadwaga, bo ze zmęczenia nie mamy siły na nową dietę cud, ani nawet nie odżywiamy się zgodnie z wymogami zdrowego życia, co tam my, naszym dzieciom wrzucamy parę złotych na pizzę, lub ewentualnie mrożone pierogi do garnka. Ale przecież rodzina: mąż, dzieci to nie tylko jedzenie. Pewnie że nie, tylko że razem z brakiem czasu na wspólny smaczny posiłek, coraz rzadziej rozmawiamy ze sobą. Nie mamy czasu – mijamy się: on wychodzi, gdy ona jeszcze śpi, ona wraca jak on już śpi.
Jest jeszcze seks – cudowna więź między małżonkami... pod warunkiem, że wynika z poczucia bliskości, wspólnoty.. np. zainteresowań. Ale i tu okazuje się, że powyższe problemy niekorzystnie wpływają i na ten aspekt życia małżeńskiego.
No może więc dzieci... ale z dziećmi też specjalnie nie rozmawiamy. One siedzą w komputerze albo przed telewizorem, a my jesteśmy szczęśliwi, jeśli chcą od nas tylko te parę złotych na pizzę.
Wcale tak nie jest! - zakrzykniemy, przecież my, osoby wierzące, z prawidłowo ustawionymi priorytetami życiowymi, światli, mający dobre przykłady życia rodzinnego tak nie robimy, my inaczej... przynajmniej w niedzielę. Bo w tygodniu, to może rzeczywiście. Ona na próbę chóru, on na studium biblijne i grupę...
No, ale są jeszcze dziadkowie, Bogu dzięki! Patrzę na swoich na zdjęciu... owszem przetrwali razem aż do śmierci, ale... a ci drudzy też, tylko że to było ich drugie małżeństwo.... A my, jakimi dziadkami jesteśmy? Wzorcowymi czy wzorowymi? I chociażby niektórzy nawet uznali nas za „świętą rodzinę”, jedynie my przed Bogiem wiemy jaki jest jej stan – grono czy grób rodziny?
A jeszcze w odniesieniu do Pisma, zachwalającego stan małżeński przez dobrze znane nam cytaty: „ i źle było człowiekowi samemu”, „ jeśli masz gorzeć, lepiej się ożeń!”, „ i stworzył Pan mężczyźnie kobietę – pomoc dlań odpowiednią”, „rozradzajcie się i rozmnażajcie„, czy możemy stwierdzić z przekonaniem, że małżeństwo, rodzina to w ogóle dobry plan dla współczesnego człowieka?
No więc widzisz – mówią single – najlepiej być samemu, rodzina to przeżytek, ewentualnie może warto by mieć dzieci...I rośnie coraz bardziej grupa samotnych matek ( przepraszam za seksizm, ojców samotnych jest mniej, chociaż coraz częściej słyszymy o tych, którzy chociaż są jednej płci, też koniecznie chcieliby mieć dzieci, chociażby adopcyjne).
Ostatnio na facebooku rozgorzała dyskusja wśród członków pewnej rodziny. Ukazało się bowiem drzewo genealogiczne, uwzględniające wszystkie dzieci, wnuki i prawnuki, ale nie wszystkich małżonków. Tylko aktualni zostali uwzględnieni, dla tych byłych zabrakło na drzewku szerokości. Jedno z pytań polemicznych gorącej dyskusji brzmiało: jak będzie w niebie? Czy jak ktoś miał ślub kościelny to będzie w niebie z tym poślubionym, czy z tym następnym współmałżonkiem, a może z tym, z którym się trwało najdłużej w związku, albo z tym, z którym się miało najwięcej dzieci, a może z tym, kogo się najmocniej kochało? Z ulgą westchnęłam, wierząc, że małżeństw w ludzkim pojęciu w niebie nie będzie. Tam będzie inna formacja. A póki co stwierdzam, że:
Świat stanął na głowie! Rodzina się rozpadła! Może tylko na zdjęciu wygląda jako tako. I to nie zawsze, bo ciągle znajdują się ci poza kadrem.