piątek, 11 lutego 2011
Po feriach...
I niestety po feriach... góry pięknie ośnieżone zostały za nami, tak jak i nieprzedeptane ścieżki, szlaki, niezdobyte szczyty i niepokonane trasy ...
Obiecujemy sobie - za rok, spotkamy się, za rok pojedziemy tu albo tam, spotkamy tego i owego. Spędzimy lepiej czas wolny. Ale za rok może... nas nie być? Czy więc warto odkładać coś do powtórki? Czy lepiej powtarzać starą zasadę i żyć chwilą najlepiej jak się da? Baaa! Żeby tak można o tym pamiętać w chwilach, gdy denerwują nas ludzie i sprawy, na które nie zawsze mamy wpływ.
Może więc udawać, że wszystko jest ok. jak to wymyślili bracia zza oceanu i wyszczerzać swój keep smailing wszystkim, bo tworzymy przecież wizerunek siebie: człowieka sukcesu lub nieudacznika, gdy kurczowo trzymamy się polskiej specjalności opowieści ze szczegółami jak to zdechł nam pies, teściowa zjechała a współtowarzysz nie trzeźwieje od tygodnia.
Warto zalecać dostrzeganie dobrych stron każdej sytuacji, według zasady pogoda nie dopisała ale za to... czyli klasyczny przykład szklanki do połowy pełnej.
Na pewno nie warto porównywać się do tych, którzy mają więcej i lepiej - stajemy się wówczas zawistnikami... ani do tych, którzy mają gorzej - upodabniamy się do okrutników.
A więc złoty środek - umówmy się, że jest dobrze albo zawsze może być gorzej - staje się nasząi życiową sentencją.
Chciałabym szczerze móc powiedzieć "kielich mój przelewa się", a pod koniec swojego życia, że jestem "syta swoich dni". Więc chociaż ferie miałam niezwykle udane, bo i pogoda dopisała i towarzystwo, i nawet bardzo duchowo było, to ciągle dążę do biblijnego wzoru pełni wewnętrznej harmonii wbrew okolicznościom ewentualnie niesprzyjającym.
Subskrybuj:
Posty (Atom)